fot. Nelly Valverde

Między awangardą a hitowością – Oxford Drama

Oxford Drama
06 sie 2021
Joanna Gruszczyńska

O dobrych popowych piosenkach, ulubionych albumach koncepcyjnych i pracy nad płytą ?What’s the Deal With Time?? opowiada nam Gosia Dryjańska i Marcin Mrówka z duetu Oxford Drama.

 

W ostatnim czasie udzieliliście sporo wywiadów. Byliście też przepytywani przez zagraniczne media. Zastanawiam się, czy wywiady traktujecie jak obowiązek promocyjny i czy lubicie opowiadać o swojej muzyce?

Gosia: „What’s the Deal With Time?” to wielowątkowa opowieść i bardzo cieszyliśmy się na moment, w którym będziemy mogli opowiedzieć trochę więcej na temat konceptu tego albumu. Można powiedzieć, że z każdym wywiadem chwytamy się różnych cząstek tworzących tę płytę i rozkładamy ją na części pierwsze. Rozmowy z innymi pozwalają nam też zmieniać perspektywy i na nowo odkrywać ten materiał.

Czy sami czytacie wywiady z innymi artystami i artystkami? 

Gosia: Tak, choć kiedyś czytałam ich więcej. Ostatnio Ania, która gra u nas na klawiszach, podesłała mi krótki artykuł, z którego dowiedziałam się, że Zadie Smith pomagała Jackowi Antonoffowi w pisaniu tekstu na jego nadchodzący singiel. Współpraca między pisarką i producentem wywiązała się dosyć niespodziewanie – Smith przechadzając się w okolicy studia, w którym pracuje Antonoff, została przez niego zauważona i zapytana o pomoc przy pracy nad tekstami. Tak po prostu. Lubię takie smaczki w artykułach i wywiadach, które opowiadają o kulisach powstawania płyt albo pokazują, w jaki sposób artyści i artystki postrzegają swoją muzykę.

Marcin: Ja z kolei pożeram wywiady z producentami, opowiadające o kuluarach pracy studyjnej. Sporo na temat tego, jak się robi muzykę, czerpię właśnie z wywiadów, ale też książek i internetu. Teraz czytam książkę o powstawaniu albumu „Tusk” Fleetwood Mac, wcześniej czytaliśmy na przykład historię za albumem “Rumours” czy autobiografię Flea.

Płytę nagraliście sami, ale koncertujecie już z zespołem.

Marcin: W granie muzyki wciągnęliśmy naszych przyjaciół. Pierwszy dołączył do nas Jarek Zagrodny, który teraz tworzy zespół Bluszcz. Można powiedzieć, że to taka wymiana –  Jarek gra na perkusji w Oxford Drama, a ja gram na perkusji w Bluszczu. W składzie mamy też Kubę Kuterę na basie. Kuba jest multiinstrumentalistą i rezydującym we Wrocławiu realizatorem dźwięku. Na klawiszach gra u nas, wspomniana już, Ania Pasić, która jest z wykształcenia harfistką.

Czym jest dla Was pop, bo tego słowa używa się i w kontekście prostej muzyki radiowej, i Waszym, i na przykład Ariela Pinka? 

Marcin: Ostatnio dużo o tym rozmawialiśmy. Współczesny pop jest czymś innym niż był dawniej. Myślę, że należałoby rozróżnić pop, czyli muzykę popularną, mainstreamową, od popu jako gatunku. Gatunek pop, którego sednem jest piosenkowość, może być grany zarówno przez wielkie gwiazdy, jak i niszowych artystów, którzy potencjalnie mogliby zgromadzić na swoich koncertach kilkutysięczną widownię. Jednak nie robią tego, bo często nie dysponują wystarczającym budżetem na promocję.

Jaka jest Wasza definicja dobrej popowej piosenki?

Gosia: Dla mnie ważna jest melodia. Popową melodię można sobie zanucić albo zaśpiewać, szybko zapada w pamięć i zostaje z nami na długo. Gdy kiedyś byliśmy na koncercie jazzowym żartowaliśmy, że można by przenieść pewne melodie grane przez muzyków na inne instrumenty lub na wokal i dostalibyśmy popową piosenkę. Poza tym w popie chodzi też o emocje i o to coś, co zwali cię z nóg.

Marcin: Dla mnie dobry pop jest gdzieś pomiędzy awangardą a hitowością; jest przystępny, ale też angażujący ze względu na swoje walory artystyczne; potrafi przykuć uwagę słuchacza od pierwszej do ostatniej sekundy, na czym nam zależało, kiedy tworzyliśmy album.

Czyli jednym z założeń było stworzenie dobrych popowych piosenek?

Marcin: Tak, bardziej niż kiedykolwiek zależało nam na tym, żeby słuchacz był z nami od początku do końca. Każda sekunda albumu jest przemyślana. Za sobą mamy półtora roku intensywnej pracy. Codziennie po kilka godzin siedzieliśmy w naszym domowym studiu i jak puzzle układaliśmy wszystko w jedną całość, aby każdy element układanki był we właściwym miejscu.

Wydaje mi się, że kiedy w “What’s The Deal With Time?” opowiadacie o rzeczywistości, w której żyjemy, robicie to bez złości, agresji, depresyjnego tonu czy frustracji. Mimo że Wasza refleksja na temat współczesności jest raczej gorzka.

Gosia: Takie komentarze zawsze nas dziwią, bo okazuje się, że nasz odbiór naszej muzyki różni się od tego, co myślą o niej słuchacze i słuchaczki. Może to kwestia tego, że trudne tematy podejmujemy w żartobliwy sposób. Kiedy słyszymy, że album jest „lżejszy” albo „pozytywny”, to uśmiechamy się pod nosem, pamiętając, jakie emocje towarzyszyły nam podczas jego powstawania, a były to najróżniejsze emocje. Jesteśmy raczej osobami, które widzą, że szklanka jest do połowy pusta albo że w ogóle nic w niej nie ma. (śmiech) Ale tutaj też wchodzi humor, który poznawala nam przejść przez te trudniejsze uczucia.

Na pewno wyczuwalny jest kontrast pomiędzy tym, co chcecie przekazać, a tym, w jaki sposób to robicie.

Marcin: Tak jak w tym memie “The Smiths: music vs lyrics”. Teksty to apokaliptyczny obraz ze średniowiecza, a muzyka to tańczące teletubisie. (śmiech)

W związku z tym, że o płycie mówicie jako o albumie koncepcyjnym chciałabym Was zapytać o Wasze ulubione płyty koncepcyjne?

Marcin: Będą to na pewno „Pet Sounds” The Beach Boys, “Graceland” Paula Simona, „Tusk” Fleetwood Mac i “Achtung Baby” U2.

Gosia: To zależy, jak rozumiesz pojęcie albumu koncepcyjnego. Czasami motywem przewodnim jest narracja, tak jak na przykład w przypadku „Time” Electric Light Orchestra. Płyta opowiada o podróży w czasie sto lat do przodu. Główny bohater znajduje się w przyszłości i śpiewa do swoich bliskich, którzy zostali w latach 80. Za to płyta „Pet Sounds” była albumem, którego nie spajała opowieść, a bardziej historia studyjna, kontekst, w którym płyta powstawała. Brian Wilson zostawił swój zespół podczas trasy koncertowej i sam napisał cały album, który – jak okazało się później – zmienił świat i zrewolucjonizował historię muzyki.

Dzisiaj czasami można spotkać się z opinią, że nikt już nie słucha całych płyt i nie warto ich wydawać. Po co więc robić album koncepcyjny, który wymaga od słuchaczy i słuchaczek większego zaangażowania niż przesłuchanie singla? 

Marcin: Jeśli ktoś tak twierdzi, to ja się z nim nie zgadzam. Koniunkturalizm szkodzi muzyce. Nam daleko do rozmyślań nad tym, czy coś się opłaca czy nie. Po prostu robimy swoje.