
Make techno a living
Ty tańczysz, my zarabiamy?
| Marta "Lewa" Lewandowska
Gdy 5 lat temu wspólna pasja do muzyki elektronicznej i długie godziny przetańczone w poznańskich klubach popchnęły naszą trójkę przyjaciół do zabawy w promotorów imprez, żadne z nas nie uwierzyłoby w to, że kilka lat później będziemy wszyscy żyć z tej branży. Jaka ona jest? Dlaczego jedne kluby utrzymują się na rynku, a inne świecą pustkami po 2 pierwszych weekendach? Czy szeroko pojęta kultura “techno” to dobry pomysł na biznes czy jedynie dodatkowe zajęcie dla pasjonatów? Postaram się poprzez własne doświadczenie i rozmowy z ludźmi z branży, przyjrzeć się poznańskim realiom.
Miej wizje i znajdź niszę
Używając słowa branża czy „kultura techno” mam na myśli wszelkie inicjatywy i czynności dotyczące rozrywkowego światka związanego z niezależną muzyką elektroniczną różnych gatunków, a przede wszystkim miejsca i regularnie je odwiedzających klubowiczów. Jako djka, promotorka i współwłaścicielka klubu House Szkolna, odważyłam się podejść do tego tematu i część analizy oprzeć na własnym doświadczeniu. Pewnego dnia zdecydowałam się podjąć odważną decyzję i uczynić pasję sposobem na życie. Po 1,5 roku obserwowania tego, jak funkcjonuje House, stwierdzam, że to, czy dany lokal się przyjmie czy nie, to nie tylko kwestia szczęścia, lecz szereg dobrze przemyślanych decyzji, a przede wszystkim wizja osób tworzących to miejsce. Ważne, żeby ta wizja była szczera i prawdziwa. Kluczowe w otwieraniu nowej miejscówki jest także znalezienie niszy. Fajnie jest też otwierać się na ludzi, nie tworząc hermetycznego środowiska poprzez organizację zróżnicowanych eventów. Nie wolno również spoczywać na laurach i cały czas się ulepszać i rozwijać, bo ludzie to zauważają i doceniają. W tym momencie mogę nazwać się szczęśliwcem, któremu się udało, i który utrzymuje się z prowadzenia miejsca, które kocha i realizuje na własnych zasadach. Prowadzenie takiego lokalu nie jest oczywiście tylko fajne i przyjemne, cały czas trzeba być czujnym i żyć na zwiększonych obrotach.
Przepis na sukces?
Na wysokich obrotach zdecydowanie żyją właściciele klubu Tama, który w tym momencie zdobył poznański rynek. A propos zdobywania lokalnego rynku, o zdanie zapytałam właścicieli klubu, czyli Arkadiusza Śmiłowskiego i Joannę Tomczak: - Jesteśmy zadowoleni z tego, co udało się nam osiągnąć. Dzięki temu możemy zapraszać artystów z samego topu. Jest to ciężka praca 24h/dobę, 6 dni w tygodniu, ale dla całej ekipy TAMY to przede wszystkim pasja, więc przychodzi nam to łatwo.
Włodarze klubu program układają tak, aby był on różnorodny, bo jak twierdzą, nie można robić tylko bookingów opierających się na masowych artystach. Ich misją jest również pokazywanie nowych tematów, mniej kasowych, ale budujących markę klubu jako długofalowego projektu. Jednakże w tym roku, praktycznie co tydzień, Tama organizowała imprezy z top nazwiskami z biletami powyżej 30-40 zł. Czy przeciętnego klubowicza stać, by regularnie bawić się na takich setach? - Gdybyśmy nastawiali się tylko na rynek poznański, to organizacja imprez za taką cenę byłaby niemożliwa. Na szczęście atrakcyjny program i dobre warunki do zabawy przyciągają też gości z innych miast - odbijają piłeczkę właściciele klubu.
FB@tamaklub, fot. Artur Nowicki
Martwy sezon
Bycie właścicielem klubu wiąże się również z problemem martwego sezonu, w którym zwyczajnie nie opłaca się organizować imprez. - U nas sezon trwa od października do kwietnia i wtedy możemy liczyć na wypełniony po brzegi klub. W pozostałej części roku o organizację dochodowej imprezy jest dużo trudniej, więc w wakacje TAMA jest zamknięta – wyjaśniają właściciele klubu.
Czy opłaca się prowadzić taki klub jak Tama? Właściciele uważają, że chodzi przede wszystkim o radość z działania, ale finansowe perspektywy też nie są najgorsze. Niezbędne jest na pewno zdywersyfikowanie źródeł przychodu, którym są nie tylko imprezy klubowe. - Możemy liczyć na bardzo liczne koncerty, wydarzenia kulturalne czy wsparcie sponsorów. To daje duże nadzieje na przyszłość – dodają rozmówcy.
Pozostaje pytanie, czy wystarczy wykonywać dobrą pracę i utrzymywać poziom, by podsycać renomę danego miejsca? Czy może istnieje coś takiego, jak żywotność klubów i po kilku latach po prostu się nudzą?
Projekt Lab jest obecnie najdłużej istniejącym miejscem związanym z muzyką elektroniczną w Poznaniu. Kilka lat temu po zamknięciu 8 Bitów, byli jedynymi posiadającymi monopol na klubowym techno podwórku. Co robią, by się utrzymać? - Na pewno staramy się mieć jak najbardziej niszowy program. Chcemy trafić do ludzi, którzy szukają mniej oczywistej muzyki. Kluby pewnie mają swoją żywotność, a pewne „koncepty" się wypalają czy stają się mniej interesujące przez wzrost konkurencji. My się jeszcze nigdzie nie wybieramy, mamy sporo do pokazania - mówi Mariusz Zariush Zych, menedżer artystyczny Projekt Lab.
Dobrym pomysłem klubu na przyciągnięcie publiki w letnie miesiące było stworzenie programu artystycznego na wakacje i organizacja imprez na przynależnym ogródku. - Posiadanie ogródka to na pewno spory atut. Jest on niezwykle oblegany i ciągle go rozwijamy. Atutem jest też to, że kiedy inne kluby kończą sezon i zamykają się na wakacje, my świętujemy jego początek z mocnym programem na lipiec i sierpień - mówi Zariush.
fot. FB@projektlab
Nie zawsze zaskoczy
Jak widać można utrzymać się długie lata na rynku. Dlaczego więc nie zawsze się udaje? Kilka miesięcy temu, po dość krótkiej karierze zamknął się klub NOT. Jak twierdzi właściciel Jacek Brodziak klub powstał jako wypełnienie luki po Lesie, po zamknięciu Off Garbary. Miały być koncerty niszowych zespołów i dj sety z oryginalną muzyką. Jacek dodaje, że inspiracją były też imprezy odbywające się w galerii Oficyna: - Tam spotykałem bardzo fajnych ludzi grających ciekawą muzykę, którzy skarżyli się, że kluby nie są otwarte na trudniejsze brzmienia. Niestety tego typu miejsca bez wsparcia finansowego czy sponsorów, nie są w stanie się utrzymać. Poza tym powstało ostatnio kilka niezłych klubów, które zagospodarowały scenę taneczną.
Zgadzam się z tym, że bardzo niszowa muzyka to niełatwy temat, ale moim zdaniem w klubie NOT zabrakło pomysłu na miejsce. Były menedżer lokalu twierdzi, że nie utworzyła się wokół klubu pewna społeczność, tzw. wiernych klubowiczów. Ja nazywam taką społeczność ambasadorami, czyli po prostu przyjaciółmi danego miejsca, którzy są mocno widoczni w przypadku reszty istniejących w Poznaniu klubów. Ambasadorzy są niezbędni, by stworzyć kulturę danego miejsca, a ich dobre słowo szeptane na mieście i zachęta do udziału w kolejnych imprezach są cenniejsze niż najlepsza kampania marketingowa.
Polityka list FB free
O tym samym mówi Michał Plis reprezentujący klub Schron, którego publika stopniowo się powiększa: - Bardzo cieszy fakt, że mamy wierną rzeszę osób, które do Schronu przychodzą regularnie i uważają nasz klub za ulubiony, zarówno pod względem klimatu i muzyki. Michał jest też prężnie działającym promotorem. Uważa, że nasz lokalny rynek jest dla organizatora bardzo ciężki ze względu na niezrozumiałą z jego strony politykę listy FB free: - Powoduje to sytuację, w której klient jest rozpieszczony darmowym wejściem, a tydzień później nie rozumie, dlaczego na bramce trzeba zapłacić 30 zł. Jedynym źródłem przychodu promotora jest właśnie bramka. Koszty wydarzeń są często ogromne (niejednokrotnie przekraczają koszt niezłego, używanego samochodu), w związku z tym ryzyko jest bardzo duże. Zwrot z inwestycji jest niejednokrotnie bardzo znikomy, a niestety polityka list FB Free nie edukuje ludzi, że za dobre wydarzenie należy zapłacić. - Michał jest chyba jedynym znanym mi promotorem, który uczynił to zajęcie swoim zawodem. - Żyję tylko z tego i nawet się da, o ile Twoje oczekiwania płacowe nie są wysokie, a projekty zbyt ryzykowne i w miarę pewne powodzenia. Zarobki są niewielkie i nieregularne. Nie jest to zajęcie dla słabych psychicznie - puentuje mój rozmówca.
fot. FB@schron66
Za dobrą muzykę trzeba płacić
Innym bardzo aktywnie działającym promotorem i DJem, często współpracującym ze Schronem, ale również organizującym odrębne inicjatywy, m.in. festiwal Agregatik, jest Kamil Minczykowski Mitch. Porównał m.in. Poznań z Wrocławiem: - Publika tam bez problemu jest w stanie zapłacić 30/40 zł za bilet, co w Poznaniu jest dużym problemem. W tym momencie robi nam się pewne ograniczenie dla promotora, tzw. błędne koło. - Klub pokroju Schronu mieści 300 osób. Optymalna dla klubowicza cena biletu, za który płaci to 20 zł. Przy maksymalnym wypełnieniu klubu daje nam to 6000 zł, czyli mniej więcej dokładnie tyle ile wynoszą koszty organizacji imprezy z DJem z zagranicy o mniejszej popularności. Trzeba nauczyć ludzi, że za jakość i dobrą muzykę po prostu trzeba zapłacić – tłumaczy Mitch. Zgadzam się z tym, jako promotorka i DJka, bo zabawa w klubie, gdzie gra kilku dobrych artystów to luksus, za który powinno się płacić, ale z drugiej strony jestem w stanie zrozumieć bardziej biznesowe podejście właścicieli klubów z tzw. listami FB. Mogą oni w ten sposób zwiększyć sprzedaż na barze i szybciej przyciągnąć ludzi do klubu. Wg. Mitcha da się na tym zarobić, jednakże jest to zarobek bardzo nieregularny niejednostajny. - W organizacji imprez od kwestii finansowej dużo ważniejsza jest satysfakcja ze sprowadzania na swoje lokalne podwórko ulubionych artystów oraz radość, jaką daje widok bawiących się na twojej imprezie klubowiczów - kończy mój rozmówca.
fot. FB@Electronicpoznan, Garden of God #8: Fort II
Czy przez lata branża ta zaczęła zarabiać więcej?
- Lokalnie stawki djów czy ceny biletów praktycznie nie wzrosły na przestrzeni lat - mówi Kuba Chochoł Impakt, reprezentujący kolektywy Technokracji i DrumObsession. Po czym dodaje: - Za czasów słynnych „Tresorów” w Eskulapie, prawie 10 lat temu, wejściówka była za 25 zł, czyli dokładnie tyle samo co teraz.
W tym momencie Technokracja robi ok. 10 imprez w roku, ale żaden z członków ekipy nie traktuje tego jako źródła dochodu. Chodzi tylko i wyłącznie o zajawkę, poznawanie ludzi i zapraszanie tego, kogo się chcę na granie. Jako DrumObsession z pewnością chłopaki doczekali ciężkiego momentu, bo drum’n’bass czy dubstep ustąpił miejsca techno. Z tego też powodu zmniejszyła się liczba organizowanych imprez. Do tego, jak mówią w budżecie możliwym do zrealizowania bez sponsorów przy poznańskich cenach biletów zabookowali już chyba wszystkich djów swojego gatunku.
Z punktu widzenia DJa pieniądze raczej też nie są motywacją do realizowania tej pasji. Jako Djka w Poznaniu otrzymuję średnio od 200 do 400 zł. Do tego wszystkiego dochodzi kupowanie muzyki z legalnych źródeł, czyli ok. 100 zł za mniej więcej 15 utworów. W przypadku winylowców są to o wiele większe koszty, które często przekraczają gażę za granie seta na imprezie.
O to czy można żyć z grania, zapytałam Macieja Lustyka (Kill Blinton), Dja i miłośnika winyli z kolektywu Hrabioza: - Można wyżyć z grania, ale musisz lubisz grać na imprezach, które nie do końca są dla ciebie satysfakcjonujące muzycznie. Czy ja tak robię? Nie. Mam day job, a granie to tak naprawdę pasja. Utrzymywanie się z grania to nie jest stabilne źródło dochodu i dlatego wybrałem strategię day job + granie w klubach tam, gdzie chcę. O zarabianiu z grania ulubionej muzyki można myśleć na etapie, gdy jesteś już lubianym producentem.
Głos klubowicza
Co na to ludzie, którzy napędzają ten cały „techno biznes”, czyli klubowicze? Czym się kierują, wybierając dane miejsce czy imprezę? - Przeważnie kieruje się bookingiem, ale duże znaczenie ma dla mnie też to, gdzie idą moi znajomi. Cała moja ekipa najbardziej lubi chodzić do Schronu i Tamy oraz na bifory do House’u. Projekt Lab trochę mniej, bo moim zdaniem sporo tam randomów – mówi mi Magda Szwedziak, świadoma muzycznie klubowiczka, regularnie odwiedzająca poznańskie spoty. To subiektywna ocena jednego klubowicza, na której podstawie nie zamierzam oceniać popularności poznańskich klubów. Jak z kolei ocenia ceny wejściówek? - Jeżeli ktoś jest świadomym słuchaczem, to wie, że cena jest współmierna do danego bookingu. Jedynie zmieniłbym cenę biletów po głównym występie, wtedy mogłoby być tańsze - mówi Magda. Niestety klubowiczów gotowych zapłacić adekwatną kwotę do kosztów imprezy jest tylko pewien procent. Spora część to osoby wykłócające się na bramce o obniżenie ceny biletu lub powołujące się na znajomego DJa.
fot. Autorka tekstu "Lewa", FB@lewamusic
Czy warto? Czy się opłaca?
Czy w takim razie branża techno to dobry pomysł na życie? Jeżeli jesteś właścicielem klubu, to finansowo możesz zyskać najwięcej, ale tym samym możesz najwięcej stracić. Nie jest to praca dla każdego. Trzeba dobrze znać rynek i całą tę kulturę, mieć wizję i dryg do przewidywania i podejmowania trudnych decyzji. Do tego wszystkiego muzyka ta musi być Twoją pasją, bo samo biznesowe podejście nie wystarczy i odbiorcy wyczują w tym fałsz. Jeśli chodzi o promotorów i DJów, to wniosek jest jeden - liczy się przede wszystkim zajawka, chęć rozwoju i dzielenia muzyką. Bez tego nie byłoby gdzie chodzić i kogo słuchać, więc jako odbiorcy szanujmy to, co ci ludzie robią i jak bardzo się angażują dla naszej dobrej zabawy.
Fot. slider Artur Nowicki
Galeria






