
Krok w kierunku świata, którego pragniesz, czyli Poznańska Kooperatywa Spożywcza
Ziemia, żywność, relacje
| Joanna Gruszczyńska
Wspólne jedzenie, śpiewy, tańce, pogaduszki i rajd rowerowy. Tak pod koniec kwietnia Poznańska Kooperatywa Spożywcza świętowała 10-lecie swojej działalności. Wydarzeniu towarzyszyło hasło: „Ziemia. Żywność. Relacje”. Te trzy słowa akcentują to, co dla kooperatywy jest najważniejsze, ale co one właściwie znaczą? Może zacznijmy od początku.
Historia poznańskiej kooperatywy zaczęła się dziesięć lat temu, kiedy Magda Popławska i Krzysiek Ignasiak (zainspirowani historiami Wojtka Mejora i przy jego wsparciu), chodzili po zielonych targach i szukali rolników, od których bezpośrednio mogliby kupić zdrową, czyli świeżą, nieprzetworzoną, wytwarzaną naturalnymi sposobami i bez dodatków pestycydów żywność. Na dobrym jedzeniu się nie skończyło. Dziś dla kooperatywy równie ważne są kwestie związane z etyką, ekologią i polityką. Zakupy odbywają się bez pośredników, a produkty pochodzą od małych gospodarstw, które szanują prawa pracownicze, dbają o dobrostan zwierząt i praktykują rolnictwo przyjazne środowisku. Kooperatywa zwraca uwagę na to, że produkcja żywności powinna uwzględniać potrzeby i prawa nie tylko ludzi, lecz także ekosystemu, którego są częścią.
Kooperatywa jest krokiem w kierunku świata, którego pragniesz, a nie jedynie krytykowaniem tego, czego nie chcesz. Dzięki kooperatywie możemy żyć tak, jak chcemy, a nie tak, jak podpowiada nam system. Nasze wspólne działanie sprawia, że nie musimy chodzić na brzydkie kompromisy.
Dzisiaj społeczność kooperatywy nie musi już chodzić po targach i wyszukiwać rolników i wytwórców. Lata działalności pozwoliły jej na wykształcenie sieci kontaktów i sprawnego systemu działania. Choć w swojej ofercie ma wiele produktów, jak mąki, orzechy, warzywa, makarony, owoce, przetwory, sery czy zioła, są rzeczy, których nie kupimy za jej pośrednictwem. Dla przykładu – pomidor nie dojrzeje w Polsce zimą, pod Śremem nie uprawia się ryżu, a rolniczka-dostawczyni nie prowadzi wielkiej uprawy monokulturowej. Lista dostępnych produktów jest ograniczona warunkami panujących w kraju, zmienia się razem z porami roku i możliwościami przerobowymi, choć są od tego wyjątki. Kooperatywa Dębiecka sprowadza świeże daktyle, greckie oliwy i kawę od Zapatystów, ale z zastrzeżeniem, że takie zamówienia robi raz na jakiś czas i od sprawdzonych ludzi. Za to w Jeżyckiej można dostać naturalne kosmetyki i domową chemię. Odbiór wcześniej zamówionych produktów odbywa się w czwartek w Domu Tramwajarza, który ostatnio przejęła Fundacja Pana Gara, albo we wtorek w Domu Sąsiedzkim, w którym rezyduje też Stowarzyszenie Zielona Grupa (w najbliższym czasie będzie też działać przy Poznańskiej Farmie Miejskiej).
W przypadku żywności ekologicznej istotną rolę odgrywa cena. Na codzienne zakupy w sklepach ekologicznych stać nielicznych, a z kolei na tańszych, tradycyjnych ryneczkach trudno jest znaleźć zaufanych sprzedawców. Jeśli już się to uda, często są rozproszeni po całym mieście. Tu w sukurs przychodzi Kooperatywa, rozwiązując wiele problemów logistycznych i proponując przystępniejsze ceny. Tygodniowe zakupy kosztują od 70 do 120 zł – więcej niż w sklepach dyskontowych, ale nadal mniej niż w tych ekologicznych. Zaopatrywanie się jedynie w ten sposób wymaga zmiany nawyków żywieniowych, czyli elastyczności i dobrego zorganizowania, żeby zakupione warzywa czy owoce nie poszły na zmarnowanie. Ale wszystkiego można się nauczyć!
II Rajd Kooperatywy do Marszewa, fot. Andrzej Nowak
Kooperatywa to ludzie
W Polsce istnieje kilkadziesiąt kooperatyw i każda z nich wypracowała własny system pracy. Kształt każdej z nich nadają ludzie – z różnymi pomysłami i podejściem. W samym Poznaniu istnieją dwie – Kooperatywa Dębiecka i Kooperatywa Jeżycka. Ta pierwsza w tej chwili zrzesza około 180 gospodarstw domowych, a w działania jej młodszej siostry, Kooperatywy Jeżyckiej, zaangażowanych jest około 20, a zapisanych około 40 osób. Druga kooperatywa w Poznaniu, o której czasem mówi się „nowa” lub „mała”, powstała, gdy ta pierwsza osiągnęła masę krytyczną – zaczęło dołączać coraz więcej ludzi, a jej członkowie i członkinie po prostu przestali ogarniać. Mówi się, że człowiek może utrzymywać bliskie relacje z maksymalnie 150 osobami, a skoro w kooperatywie chodzi też o relacje, to gdyby rozrastała się ona bez kontroli, ich podtrzymywanie byłoby dużym wyzwaniem. Ludzie staliby się anonimową masą, z którą trudno się komunikować i współdziałać.
W Kooperatywie Dębieckiej działa około dziesięć grup zadaniowych, m.in. operacyjna, zakupowa, opiekująca się dostawcami, remontowa, kulturalna czy wprowadzająca, która troszczy się o nowych członków i członkinie. Ta ostatnia już na wejściu informuje chętnych, że działanie kooperatywy opiera się na zaangażowaniu wszystkich jej członków. Wymagane są minimum trzy godziny pracy na kwartał, ale często bywa tak, że kooperanci i kooperantki poświęcają sprawie tego czasu więcej. Zupełnie inaczej funkcjonuje Kooperatywa Jeżycka, która nie ma jeszcze wypracowanych struktur i jasnych zasad, i działa raczej na zasadzie: „jeśli widzisz, że coś jest do zrobienia, a masz chęci i czas, to to po prostu zrób”. Kolektywne działanie, oprócz tego, że zbliża do siebie ludzi i daje im poczucie sprawczości poprzez prawo do decydowania o tym, co i od kogo kupujemy, wpływa też na ceny produktów, bo zastępuje jedno z ogniw łańcucha dostaw, czyli pośredników.
Kooperatywa jest najlepszym stadnym zjawiskiem, które przytrafiło mi się w życiu.
W kooperatywie istnieją też grupy, jak na przykład kulturalna, które na pierwszy rzut oka nie mają nic wspólnego z ideami, które propaguje. Gdyby się jednak bliżej przyjrzeć, spotkania poświęcone tematowi porozumienia bez przemocy, warsztaty plecionkarskie czy dyskusyjne kluby filmowe jak najbardziej wpisują się w ideę sprawiedliwej wymiany umiejętności, pasji i wiedzy. Zaangażowanie – oprócz tego, że jest warunkiem koniecznym członkostwa – zostaje dodatkowo „wynagrodzone”. Ludzie uczą się od siebie nawzajem, a to, co można zyskać działając w kooperatywie, wykracza daleko poza niższe ceny jedzenia dobrej jakości czy aspekty moralne i zdrowotne.
Kooperatywa świętuje 10-lecie działalności w Domu Tramwajarza, fot. Łukasza Nowak
Jedzenie jako pretekst
„Jedzenie jest tylko pretekstem” – mówi Łukasz Nowak, grafik i pszczelarz z dziada pradziada, który z Poznańską Kooperatywą związany jest od prawie samego początku. Najpierw pojawiła się u niego potrzeba wspólnoty, a dopiero później doszły do tego kwestie związane ze zdrowym jedzeniem i zagadnieniem suwerenności żywieniowej. Na początku chodziło o znalezienie ludzi, którzy myślą podobnie – empatycznych, życzliwych, zaangażowanych, nastawionych na współpracę i takich, którzy krytycznie podchodzą do rzeczywistości.
Wtedy zaczęłam się do nich [kooperatywy – przyp.red.] dobijać, bo jest to jedyne miejsce, gdzie mogę bez wyrzutów sumienia coś zjeść – bez całego tego syfu, czyli na przykład glifosatu – z poczuciem, że jest to dla mnie dobre, zdrowe i bezpieczne, że nie zrobi nam krzywdy.
Ola Rybicka, lektorka języków obcych i mama małej Lili, powiedziała mi, że do kooperatywy dołączyła, kiedy była w ciąży i zaczęła zastanawiać się, jak to, co je, wpłynie na zdrowie jej i córki. „Wtedy zaczęłam się do nich [kooperatywy – przyp.red.] dobijać, bo jest to jedyne miejsce, gdzie mogę bez wyrzutów sumienia coś zjeść – bez całego tego syfu, czyli na przykład glifosatu – z poczuciem, że jest to dla mnie dobre, zdrowe i bezpieczne, że nie zrobi nam krzywdy” – mówi Ola. Dobijać, bo w momencie, kiedy chciała dołączyć do kooperatywy, ta nie przyjmowała nowych członków i członkiń. Moja rozmówczyni postanowiła więc wziąć sprawy w swoje ręce i stworzyć nową filię na Jeżycach, w czym pomogli jej przyjaciele.
Ola od dawna kieruje się zasadą, że na skórę nakłada tylko to, co mogłaby zjeść. Naturalną koleją rzeczy było rozszerzenie tego uważnego podejścia także na to, co dostarcza swojemu organizmowi do środka. Mimo że przyszła do kooperatywy jedynie z potrzebą dostępu do zdrowej żywności, wspólnota ma duże znaczenie w całym jej życiu. „Nie wyobrażam sobie życia bez inicjatywy, gdzie ludzie sobie pomagają, są dla siebie życzliwi, gdzie ludziom chodzi o ideały” – podsumowuje.
Ze Zbyszkiem „Biniem” Polaczykiem, rękodzielnikiem, widzę się w jego pracowni w starej kamienicy na Dąbrowskiego. Dla niego na początku równie ważne były kwestie związane z żywieniem. Do kooperatywy, o której dowiedział się ze znalezionej w skrzynce ulotki, dołączył dopiero dzięki bratowej, w momencie, kiedy „w jego życiu zrobiło się więcej przestrzeni” po odejściu z Kapeli Przodki. Zbyszek od początku wiedział, że wymaga ona zaangażowania, dlatego decyzja o uczestnictwie musiała poczekać do momentu, kiedy tego czasu będzie więcej. Dziś wie, że że bardzo dobrze trafił. „Wymagany czas zaangażowania to godzina w miesiącu. Jednak od początku zacząłem znajdować go więcej i angażować się ponad minimum” – mówi. I dodaje: „Kooperatywa jest najlepszym stadnym zjawiskiem, które przytrafiło mi się w życiu”. Jego zdaniem to właśnie dzięki ludziom, przyjaźniom, wspólnym spotkaniom i zakupom, „godzinki”, które trzeba wyrobić na rzecz kooperatywy, nie są traktowane jak przykry obowiązek.
Pierwsze zakupy w Barce, fot. POKOSPOKOO
Ja do pana przyjdę i zobaczę, jak pan to uprawia
Społeczność kooperatywy tworzą nie tylko osoby kupujące, ale też drugie, równie ważne ogniwo, czyli rolnicy, rolniczki, wytwórcy i wytwórczynie. Głównym dostawcą poznańskich kooperatyw jest ekologiczne gospodarstwo w Marszewie, wiosce oddalonej 50 km od Poznania, prowadzone przez Zbyszka i Kasię ze wspólnoty związanej z Fundacją Pomocy Wzajemnej Barka. Wspiera ona osoby znajdujące się w trudnej sytuacji życiowej; takie, które wychodzą z nałogów, chcą odbudować swoje życie po kryzysie bezdomności albo pobycie w zakładzie karnym. Marszewo zaopatruje kooperatywę w warzywa, owoce, zioła, orzechy, kiszonki, syropy, dżemy, jaja i zboże, często wychodząc naprzeciw jej oczekiwaniom. „Kasia to super babeczka, zawsze otwarta na nasze pomysły. Czasami prosimy ją, żeby posadziła nam brokuła albo bakłażana, a ona wtedy eksperymentuje” – opowiada Malwina, aktywistka klimatyczna i członkini Kooperatywy Dębieckiej.
W kooperatywie słowa „prosto od rolnika” nie są jedynie pustym zabiegiem marketingowym. Konkretnego buraka, pora czy jabłko kupuje się bez pośredników – prosto od osoby, którą znamy osobiście albo przynajmniej z imienia. Miejska społeczność kooperatywy często odwiedza Marszewo, na przykład w okresie jesiennych wykopków, które są okazją do wspólnej pracy, posiłków, gotowania, poznania się, ale też odpoczynku na łonie natury. To zupełnie zmienia więzi łączące sprzedawcę i klienta, na ogół słabe, bo nawiązane przez anonimowych dla siebie ludzi. W kooperatywie kupujący dokładnie wie, co kupuje, a sprzedający potrafi mu wytłumaczyć cały proces uprawy od a do z, drogę od nasiona do produktu na talerzu. To więź oparta na zaufaniu, ale także większej możliwości kontroli, co przekuwa się na jakość. Zajmują się tym osoby z grupy opiekunów dostawców. Podczas wizyty w gospodarstwie każdy z nich zwraca uwagę na coś innego. „To kwestia wrażliwości. Jeśli pojedzie Tomek, to on sprawdzi ceny. Mariusz spyta o środki ochrony roślin, a jeśli pojadę ja, na pewno skontroluję dobrostan zwierząt” – tłumaczy Łukasz Nowak.
W projekcie Obywatele Pro, w którym społeczność kooperatywy opowiada o tym, czym jest dla nich ta inicjatywa, Zbyszek z Marszewa mówi, że ci, którzy od nich kupują, to nie tylko klienci. Ludzie, którzy odwiedzają Marszewo, sprawiają, że na chwilę żyje ono innym rytmem. Przyjezdni wnoszą do Marszewa własne historie, energię i opinie, które – jak mówi Zbyszek – „wzbogacają tę wspólnotę w inne dziedziny życia, których my nie znamy”. Widać, że zależy mu na drugim człowieku, szczególnie, kiedy podkreśla, że nie potrafiłby mu sprzedać czegoś, co jest niedobre, co ma wady, czegoś, co się nie do końca udało.
Naturalną częścią tego partnerstwa jest wzajemna pomoc. Kiedy w 2017 roku przez Marszewo przeszła burza z gradem, a Kasia i Zbyszek stracili wszystko, co mieli – dom, dach nad głową i ekologiczne uprawy, źródło ich utrzymania, społeczność kooperatywy nie pozostała obojętna. Szybko uruchomiła wszystkie kanały pomocy, rozpoczęła zbiórkę, kampanię w mediach społecznościowych, która przyspieszyła proces wyceny szkód przez ubezpieczalnię, i udzieliła Marszewu pożyczki (nie na procent!), aby od razu mogli rozpocząć remont i naprawę szkód. Z drugiej strony, kiedy Kasia dowiedziała się, że Jeżycka Kooperatywa zrzuca się na platormę kooperatywną plony.org, od razu zaproponowała, że także dorzuci kilka groszy.
To nie jest firma, tu nie ma dyrektora
Moi rozmówcy i rozmówczynie podkreślały, że kooperatywa nie jest ani spółdzielnią, ani stowarzyszeniem. Jest ona nieobecna w prawie, a zatem dla niego niewidoczna, co pozbawia ją stabilnego środowiska do działania i rozwoju. Sytuację ma zmienić Sieć Kooperatyw Spożywczych - organizacja parasolowa, która dodatkowo ma reprezentować tę społeczność przed instytucjami publicznymi, a także zbudować kontakty ze środowiskami naukowymi i technologicznymi. Parasol ma też promować gospodarkę dobra wspólnego, politykę żywnościową i partycypacyjną (zobacz więcej na www.parasol.coop).
Jeśliby już wpisać działania poznańskiej kooperatywy w jakiś model, najlepiej porównać ją do organizacji turkusowej, która – mówiąc ogólnie – opiera się na relacjach międzyludzkich, nastawiona jest na współpracę, rozmowę, wspólne podejmowanie decyzji i brak zhierarchizowanych struktur. Kooperatywa nie jest firmą z dyrektorem, który rozdziela zadania, narzuca swoją wizję i przydziela stanowiska. Każda kooperantka i kooperant zna swoją rolę, która wynika z jego inicjatywy i naturalnych umiejętności. Łukasz Nowak tak opisuje swoją: „Andrzej Marzec z Parasola uświadomił mi, że istnieje taka rola jak community manager. Jest to człowiek, który pobudza społeczność do życia, zwraca uwagę na zagrożenia i na to, żeby pewne napięcia wybrzmiały. W kooperatywie jestem znany z tego, że wysyłam bardzo długie maile, które inspirują ludzi do działania albo poruszają niewygodne tematy”.
Dzięki niej [kooperatywie - przyp. red.] zaczynasz inaczej adresować swoje potrzeby, które wpływają na kreowanie twojego codziennego życia. Wybory to zaś polityka – realny wpływ na rzeczywistość. W pewnym momencie zadajesz sobie też pytanie – czy to jest dla mnie?
A tych tematów do przegadania jest wiele – czy kooperatywa ma być otwarta na innych ludzi, czy zamknięta; czy ma zamawiać sery z podpuszczką mikrobiologiczną czy z cielęcych żołądków; czy Kooperatywa Jeżycka nie straci swojej tożsamości, jeśli zostałaby połączona z Kooperatywą Dębiecką. Opinia każdej osoby jest tak samo ważna, dlatego ludzie nie boją się wyrażać własnego zdania (nawet niepopularnego i odrębnego), chwalą poczucie sprawczości, wpływ na sprawy ideowe i organizacyjne. To, że czują się widzialni, potrzebni i docenieni, sprawia, że czują się integralną częścią kooperatywy i mają ochotę się w nią angażować. Bo przecież gdyby nie zaangażowanie, kooperatywa nie miałaby racji bytu.
Jednak zarządzanie oparte na demokracji partnerskiej niesie za sobą problemy, a tym najbardziej doskwierającym jest chyba czas, jaki zabiera dojście do wyboru, który będzie leżał w polu tolerancji wielu osób. „Niektóre procesy decyzyjne trwają bardzo długo, bo staramy się unikać głosowań, w których decyduje większość. Nawet jeśli jedna osoba jest przeciw, chcemy jej wysłuchać i jako grupa odpowiedzieć na jej potrzeby. To, co ktoś inny mówi, choć nie jest równoznaczne z wetem, nadal jest ważne” – opowiada Biniu. Oznacza to, że jeśli wetujesz, musisz się zaangażować w to, żeby zaproponować i zrealizować inne rozwiązanie. Dlatego wszystko dzieje się w swoim tempie – na przykład przejście Kooperatywy Dębieckiej na nowy system zamówień, czyli Open Food Network, które mogłoby trwać dwa tygodnie, trwa już półtora roku. Może właśnie dlatego kooperatywa nie jest dla każdego.
Totalna zmiana mindsetu
Jest za to dla osób, które chcą żyć po swojemu – nie godzą się na nieuczciwe praktyki dyskontów, eksploatację środowiska naturalnego czy życie w pędzie. Choć to też nie jest tak, że osoby należące do kooperatywy nigdy nie wejdą do dyskonktu. Ola mówi, że nie jest ortodoksem, co oznacza, że gdy zdarza jej robić zakupy w Biedronce, to bynajmniej nie zdradza ideałów. Robi to, co w jej możliwości, żeby z czystym sumieniem odżywiać się w sposób, który jest dobry dla jej zdrowia, ale w zgodzie ze sobą. Ważne jest dla niej to, że stara się na tyle, ile może.„Kooperatywa jest krokiem w kierunku świata, którego pragniesz, a nie jedynie krytykowaniem tego, czego nie chcesz. Dzięki kooperatywie możemy żyć tak, jak chcemy, a nie tak, jak podpowiada nam system. Nasze wspólne działanie sprawia, że nie musimy chodzić na brzydkie kompromisy” – mówi Malwina, dla której duże znaczenie ma to, że kooperatywa daje możliwość wzięcia sprawy w swoje ręce, co z kolei zapewnia jej spokój ducha. Warto jednak przypomnieć, że kooperatywa promuje zmiany nie tylko w obrębie swojej grupy, i adresuje je nie tylko do pojedynczych osób. Organizacje takie jak Sieć Kooperatyw Spożywczych pokazują, że chodzi tu też o zmianę na poziomie instytucjonalnym. Tę zmianę indywidualną Łukasz Nowak nazywa „totalną zmianą mindsetu”. Chodzi mu o to, że jeśli ktoś ma określony zestaw przekonań, to bardzo możliwe, że kooperatywa jest zupełnie innym: „Dzięki niej zaczynasz inaczej adresować swoje potrzeby, które wpływają na kreowanie twojego codziennego życia. Wybory to zaś polityka – realny wpływ na rzeczywistość. W pewnym momencie zadajesz sobie też pytanie – czy to jest dla mnie?” I od tej odpowiedzi zależy wszystko.
Jeśli chcesz przystąpić do Poznańskiej Kooperatywy Spożywczej, napisz na nowi.koop@gmail.com
Jeśli chcesz porozmawiać, napisz na pokospokoo@gmail.com
Ten tekst nie powstałby, gdyby nie pomoc i opowieści Malwiny Cyprowski, Oli Rybickiej, Łukasza Nowaka i Zbyszka Polaczyka. Bardzo Wam dziękuję!