
Rozmowa z Waldasem, selekcjonerem poznańskiego klubu Projekt LAB
"Mam 99,8 % skuteczności"
| Dawid Balcerek
U naszych zachodnich sąsiadów karierę robi Svenie Marquardt, selekcjoner berlińskiego klubu Berghein. Ciężko porównać Berlin do Poznania, jednak skusiliśmy się na to, by porozmawiać z Waldasem - człowiekiem, którego spotkacie na wejściu do klubu Projekt LAB. Jeszcze nie dostał, jak kolega z Niemiec, propozycji od Hugo Bossa, ale dorobił się już własnego drinka na barze. Opowiedział nam kilka klubowych historii, ale że nie samym LABem człowiek żyje, więc wyszła nam ogólnie ciekawa pogawędka.
Jak to się stało, że trafiłeś na bramkę do jednego z najlepszych klubów w Polsce?
Jestem facetem, który nie boi się wyzwań i całe życie podejmowałem się przeróżnych zawodów. Bardziej mózg niż złota rączka, ale dzięki temu mistrz improwizacji i działania wtedy, gdy inni mówią, że to się nie uda. Właściciel LABa był kiedyś moim sąsiadem, pomagało się tu czy tam przy robieniu jakiegoś małego eventu. W grudniu 2012 roku, gdy cała Polska była już po Euro, a świat nie doczekał się zapowiadanego końca świata, dzień po świętach zadzwonił wspomniany sąsiad. Potrzebna była każda pomoc i każde ręce do pracy. W 4 dni i w około 12 osób, doprowadziliśmy LABa do wersji 1.0. Kuliśmy, zamiataliśmy, montowaliśmy, ustawialiśmy, składaliśmy, podpinaliśmy. Klub był gotowy na otwarcie dokładnie w sylwestra 2012. A ja już tam zostałem. Po przenosinach gruzu, montowaniu toalet i baru, po kilku miesiącach przeniosłem się w pobliże drzwi do lokalu. Miało być raz na zastępstwo, ale okazało się, że to miejsce czekało na kogoś takiego jak ja.
Ktoś może powiedzieć, że stanie na wejściu to sielanka. Kilka godzin, siano zgarnięte i do domu. Ale przecież takie stanie po kilka dni z rzędu w nocy mocno wpływa na Twój tryb życia. Jak wygląda Twój tydzień poza weekendem?
Od razu powiem, że to nie jest łatwe pogodzić prace w weekendowe wieczory, noce i poranki z jakąś normalną pracą. Próbowałem imać się różnych zajęć w tygodniu - m.in. byłem sprzedawcą w salonie GSM i menedżerem regionalnym w korpo. Niestety, nie dało się tego pogodzić z pracą w LABie. I dobrze! Teraz wieczorami w tygodniu jeżdżę jako kierowca w Uberze, mam swoją firmę, i... zajmuję się fotografią. Prowadzę z zapałem konto na Instagramie (przyp. red. @w.poznansky), ale nie ma tam selfie. Mam nadzieję, że powiodą się moje plany i pomysły związane z fotografią, ale o tym dowiecie się w przyszłości, mam nadzieję, że niedalekiej.
„Wpuszczałem tych, o których mogłem powiedzieć, że sam chętnie bym obok nich i z nimi tańczył”- pisze Sven Marquardt w swojej autobiografii. Jak ty podchodzisz do tematu selekcji? Macie jakieś określone normy?
LAB jest miejscem wyjątkowo otwartym. Przychodzi tu cały przekrój społeczeństwa - od biednej młodzieży, po właścicieli firm. Twardo mówię „nie” osobom, które są w widocznym stanie upojenia alkoholowego bądź narkotykowego. Czasem widać po prostu, że ktoś tu nie pasuje. I nie ma tu określonego kryterium. Nie wpuszczam też osób, które są po prostu brudne, bo i takie się zdarzają. Mam też zasadę, że nie wpuszczam ludzi w japonkach, bądź boso, bo to niepoważne, zwłaszcza w takim tłumie, gdzie co chwileę ktoś kogoś depcze.
Dajesz się czasami przekonać, czy zawsze jest twarde „nie i koniec”?
Dyskusje na wejściu są nieustannie. Niektórzy myślą, że mogą w życiu dostać wszystko za darmo. Ja rozumiem, że dla niektórych 5 czy 10 złotych mniej robi dużą różnicę. Generalnie mam zasadę, że poniżej 10 złotych za osobę nie wpuszczam. Z szacunku do tego miejsca i serca, jakie tam zostawiają ludzie, którzy LAB tworzą.
Sven ma gościnne „występy na bramce” w innych klubach na świecie, projektuje koszulki dla Hugo Bossa, napisał autobiografię. Stał się ikoną popkultury. Wyobrażasz sobie, żeby polski „bramkarz” miał kiedyś taki fejm?
Ja jestem Waldas, jak dotąd doczekałem się własnego drinka (nazywa się Waldassso/O). Zimą wymyśliłem Labowe czapki, które rozeszły się po znajomych w limitowanej edycji. Od dawna chodzą mi pomysły związane z branżą odzieżową. Co do książki, to całkiem serio od ponad roku zbieram materiał do mojej. To nie będzie autobiografia. Poważnie myślę także o scenariuszu filmowym. Skończyłem klasę teatralną i gdzieś ta zajawka na film mi w głowie została. Mam już główny wątek, tytuł i miliony pomysłów. Zdradzić mogę tylko tyle, że będzie to komedia. Uwielbiam stare polskie kino i pragnę coś od siebie tam kiedyś dodać.
Jeśli chodzi o gościnne występy, mnie również zdarzyło się witać gości w kilku innych miejscach w Poznaniu. Były też pytania z innych miast. Wiele razy odmówiłem, Lab zawsze będzie priorytetowy.
Z pewnością zdarza się, że niektórzy klubowicze próbują wejść na tzw. „krzywy ryj”. Jakie były najciekawsze sposoby na przedostanie się przez bramkę?
Są tacy, którzy traktują to jako sport. Mam jednego stałego gościa, z którym gram w papier – kamień – nożyce. Jak wygra ma gratis, jak przegra płaci razy 2. Do tej pory wygrał tylko raz. Niektórzy są oburzeni, gdy zatrzymuję ich wbiegających do klubu. Teksty: "z jakiej racji mam płacić", "nie wiesz kim ja jestem” albo „kogo to ja nie znam” są mi dobrze znane. Zdarzyła się kiedyś pewna celebrytka, oburzona, że ma zapłacić 30 zł za techno z naprawde najwyzszej półki, która stwierdziła: "Ja nigdy nigdzie nie płacę". Sytuacji i metod były setki, jak nie tysiące. Chwila nieuwagi i w tym tłumie ludzie kombinują. Mam 99,8% skuteczności.
Jakieś niemoralne lub matrymonialne propozycje również padały?
Masz na myśli zaproszenie na loda czy kawę? (śmiech) Zdarza się. Praktycznie co imprezę jakaś koleżanka chce mnie poznać, a i raz pewien pan się do mnie przystawiał. Cóż, takie czasy. Przyznam szczerze, że nie do końca mnie to jara. Ja jednak wolę stałe relacje. Jestem raczej starej daty i w pewnych kwestiach nie pasuję do obecnych czasów. Generalnie szukam żony (śmiech).
Na pewno były też jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy musiałeś użyć siły?
LAB słynie z wysokiego poziomu kultury. Tu nie ma mordobić, ludzie szanują się nawzajem, a i selekcja powoduje, że typy, wobec których mam podejrzenia, nie będą robić problemów. Oczywiście, nie znaczy to, że nie ma pyskówek, ale nie da się mnie przegadać. Na końcu zawsze i tak to ja mam rację. Jeden jedyny raz obezwładniłem naraz dwóch typów, którzy bili się przy barze. Wszyscy byli pod wrażeniem (śmiech).
Które imprezy zapadły Ci najbardziej w pamięć?
Widzę, że muzyka elektroniczna nie ma jednolitej publiczności. Każdy gatunek ma swoją określoną klientelę. Króluje 4x4. Inna publika przychodzi, jak są Drum and Bassy, inna na trapy, a jeszcze inna na psy trance. Oczywiscie te grupy i środowiska się przenikają. Ja natomiast widze dokładnie jacy ludzie, w jakim wieku, w jakim stanie i z jakiej części społeczeństwa przychodzą na poszczególne imprezy.
A które najgorzej wspominasz?
Nie ma znaczenia rodzaj imprezy. Im większy tłum, tym mam trudniej nad nim zapanować. Jeszcze mi się nie zdarzyło przez te 5 lat, żebym nie dał rady. Najwiekszymi naszymi imprezami są sylwestry i po każdym z nich jestem totalnie wykończony.
Zdarza Ci się stawać za konsoletą. Były to pojedyncze strzały, czy też może wiążesz z tym przyszłość?
Z muzyką związany jestem całe życie, ale dopiero tu mogłem się rozwinąć i zacząć pokazywać publiczności. Moją główną zajawką są Drum and Bassy i ogólnie cała tzw. muzyka bassowa. Im głębszy bass, tym lepiej. Po moich setach zbieram dużo pozytywnych opinii, więc chyba się podoba. Jest coś jeszcze. WIXAPOL! Kto nie był i tego nie przeżył, ten tego nie zrozumie. Już chyba od siedmiu edycji, zawsze zamykam tę imprezę kilkugodzinnym setem. A i całkiem niedawno zdażyło mi się gościnnie zagrać na Wixapolu w Łodzi na OFFfie. #wiaraleci; @w.poznansky