
Obok jest też malarka...
Już czas, by opowiedzieć o poznańskim Museum of Newest Art
| Malika Tomkiel
Ulica Gwarna, dokładnie 7. Jednak pisk kół tramwajowych to nie jedyny gwar, który można tu usłyszeć. Wiesz co skrywają kamienice, które mijasz codziennie biegnąc do pracy? Głosy przechodniów to tylko wstęp do prawdziwego dialogu. Dialogu prowadzonego przez artystów poznańskiej MONY.
Od kilku lat zostaję podtapiana. Zanurzam się w historii miasta Poznania, by móc jeszcze bardziej docenić przestrzeń i ludzi, którymi się otaczam. Tak naprawdę, dopiero gdy uda nam się na chwilę zatrzymać i wziąć głębszy oddech, dostrzeżemy wartościowe rzeczy dookoła – takie, które otworzą przed nami kolejne drzwi. Jakie? W tym wypadku te prowadzące do samorealizacji i rozwoju swoich pasji. Właśnie w tym celu powstała MONA, kolektyw dla artystów reprezentujących młode pokolenie.
Brodząc w papierologii
Idea stworzenia w Poznaniu Museum of Newest Art to inicjatywa Tomasza Wendlana, który dostrzegł na ul. Gwarnej potencjał do otwarcia przestrzeni propagującej sztukę najnowszą. Opustoszały budynek pełnił wcześniej wiele funkcji – był na przykład siedzibą zarządu Społem. Dominowały tam biura i liczne archiwa. Po ich likwidacji było więc to idealne, puste miejsce do zapoczątkowania kulturalnej enklawy w samym centrum miasta.
Los chciał, że Wendland posiadał dar (a może raczej umiejętność) nawiązywania kontaktów i upór w realizacji planów. Po jego staraniach miasto dało zielone światło i pozwoliło na zagospodarowanie budynku przez lokalnych artystów. Skąd pomysł? W Poznaniu brakowało bowiem obszaru, gdzie mogliby tworzyć i wymieniać się doświadczeniem w jednym miejscu. To był ten moment i czas na zmianę. Odmalowano stare ściany, uszczelniono okna i zadbano o bezpieczeństwo na kilku kondygnacjach, co pozwoliło na podjęcie pierwotnych działań.
Pierwsze szkice
Pierwszą kuratorką w MONIE była Katarzyna Kucharska, szczególnie znana ostatnio z poznańskiego UAP. Prace związanych z nią artystów „pierwszej fali”, możemy dziś znaleźć m. in. w galerii Assembly. Początkowa forma MONY była inna niż teraz. Na pierwszych dwóch poziomach miały mieścić się galerie. Reszta natomiast miała zostać oddana pod wynajem dla artystów.
Z czasem, po trzeszczących i krętych schodach, zaczęli przybywać następni ludzie, a lokal stał się pewnego rodzaju przestrzenią społeczną. Galerie przerodziły się w kolejne pracownie, a te zaczęły być zajmowane przez większą ilość malarzy, designerów, grafików i muzyków, którzy dziś sprzedają i wystawiają swoją twórczość. Ale pojawili się nie tylko oni. Poza twórcami, na stałe wprowadził się również duch tego miejsca. Stworzono klimat, który trudno dziś odnaleźć w innej, poznańskiej przestrzeni. Coraz bardziej o nią dbano. W końcu ruszyło ogrzewanie, a obecnie w planach jest rewitalizacja podwórza i klatki schodowej. Jeśli choć raz byliście w MONIE, nie zapomnicie dźwięku trzaskających schodów, zapachu farby olejnej i charakterystycznego szmeru maszyn do szycia.
Głos teraźniejszości i melanżownia
Ważnym momentem w funkcjonowaniu MONY było pojawienie się w jej szeregach Roberta Piernikowskiego z Synów, znanego perkusisty – Adama Gołębiewskiego i Przemka Podolaka – właściciela firmy RAG, która tworzy ubrania. Równie istotna stała się obecność Beaty Janiszewskiej z marką Square, scenograficznej grupy R2D2, Pracowni P1 – zajmującej się scenografią, grafiką, biżuterią, oraz wielu innych utalentowanych grafików, malarzy i malarek. Nie brakuje tam również drukarni 3D. Jak widać, klasyczne sposoby twórczości przenikają się tu z innowacją i nowoczesnością.
- Obecnie ekipa już raczej się uformowała. Wciąż zwalniają się pracownie. Jest jakaś płynność, która swoim rozpędem pozwala nawiązywać naprawdę wartościowe relacje. Z czasem MONA wskoczyła na wyższy poziom. Pracownie są już każdym piętrze. W sumie jest ich kilkanaście, czasem po kilka osób na pracownię i codziennie przychodzą ludzie zainteresowani sztuką. Wcześniej była to raczej melanżownia z funkcją wystaw. Teraz to prężnie działające miejsce pracy dla artystów wszelkiej maści. Bardzo przyjemnie obserwuje się ciągły, konsekwentny rozwój tego miejsca. Wiem bo maluję tu już trzeci rok - Paweł Jaskuła, MONA.
Każdy z artystów wyróżnia się swoim wyjątkowym charakterem i stylem. Poza motywacją do działania nie poddają się pomimo przeciwności losu. Faktem jest, że budynek wciąż nie jest w idealnym stanie. Żywot artysty… również do najłatwiejszych nie należy. Stara prawda. Pewnie zastanawiacie się „kto za to płaci” i „jak to funkcjonuje” każdego dnia. To naturalne, żyjemy w czasach wszechobecnej biurokracji. Wszystko w papierach musi się zgadzać. Budynek MONY należy do miasta. Zawsze tak było, ale właśnie to sprawia, że artyści wynajmujący lokal obarczeni są jedynie opłatami za rachunki. Mają więc swoją przestrzeń do codziennej pracy i samorozwoju, w zamian za stosunkowo niewielką opłatę.
Poznańskie 59 Rivoli?
Może. Tylko w mniejszym wydaniu i z mniej kolorową klatką schodową. Otwarte umysły i chęć do współpracy artystów z MONY sprawia, że czerpią oni od siebie wzajemną inspirację, wiedzę ale i wspólnie organizują wydarzenia artystyczne. Jednym z nich był wernisaż w ramach poznańskiego AK30 (30 wystaw w 30 dni), gdzie twórcy z MONY pokazali swoją działalność szerszemu gronu odbiorców. Musicie mi wierzyć, że to było coś wartego zapamiętania. Coś, co zamieniło się na jedną noc w paryski squot artystów – 59 Rivoli, gdzie każdy może wejść, zapukać do pracowni, porozmawiać z twórcą i kupić jego prace.
Patrząc w przestrzeń
Póki co, jednak MONA wymaga remontu. Artyści nie ukrywają, że przydałoby się ocieplić budynek, zmodernizować instalacje elektryczne i ponownie wymienić wieloletnie okna. Wiedzą jednak, że warto poświęcić swój czas, by miejsce mogło służyć kolejnym pokoleniom. Ciągła rotacja artystów pokazuje, że zapotrzebowanie na tego typu przestrzeń jest duże. W ciągu roku zwalniają się zawsze 2-3 pracownie, a na miejsce dawnych twórców przychodzą kolejni, by rozwijać swoją działalność i artystyczne skrzydła. Wystarczy się rozejrzeć. Designerzy, projektanci, malarze. O, tam obok jest też malarka.
Co z pierwotną wizją Wendlana? Została zrealizowana jedynie połowicznie, ale nie słabną również nowe prognozy. W tym momencie na celowniku jest tegoroczne Mediations Biennale, które trwało do końca października. Kto jednak wie, co przyniesie przyszłość i co wniosą do przestrzeni nowi artyści? Ty też możesz stać się częścią MONY. Wystarczy zapukać, zadzwonić, przyjść i porozmawiać. Od rana do wieczora spotkasz tam artystów, którzy chętnie opowiedzą więcej o miejscu i jego historii. Ja wiem tyle, ile opowiedział mi Paweł, przesiadujący na strychu i malujący obrazy. W tym wypadku, kto pyta nie błądzi, a kto wejdzie w bramę na Gwarnej 7 przeniesie się do tygla pełnego dźwięków, farby, ścinków materiału i dyskusji o sztuce po sam świt.
fot. Paweł Jaskuła
Galeria






