„Nieładnie to moje alterego” – wywiad z Kamilą Szcześniak

Nieładnie - Kamila Szcześniak
15 cze 2021
Natalia Bednarz

Choć – jak sama mówi – nie umie w przecinki i ortografię, jej satyryczno-komiksowe ilustracje pod szyldem Nieładnie podbijają sieć. Dlaczego? Bo działają jak lustro. Można się w nich przejrzeć, zobaczyć swoje nieidealne życie jak na dłoni i obśmiać to wszystko ku zdrowotności. Na początku tego roku nakładem Wydawnictwa RM do księgarń trafiła książkowa selekcja rysunków z ostatnich lat Nieładnie. „Wielka księga fakapu” udowadnia, że głupota i dawanie dupy, to znaczy ciała, jest udziałem nas wszystkich. Przeczytajcie, co o swoich obrazkach, życiu, charakterze, ścianach w domu, a nawet świetle do rysowania ma do powiedzenia jej autorka.


Jesteś obecna w mediach społecznościowych od 2016 roku. Co się od tego czasu zmieniło?

Całe życie rysowałam do szuflady. Pięć lat temu pomyślałam, że skoro jest już tak pełna, że prawie nic się w niej nie mieści, to może czas wyjść z tym do ludzi. Od tej chwili zmieniło się wszystko. Zeszłam się z mężczyzną, „przez którego” założyłam Nieładnie. Uspokoiłam się, ułożyłam, zostałam matką, wyprowadziłam z Poznania do Warszawy. Przełomem była trzydziestka. Minioną dekadę imprez, szaleństw młodości, studenckiego życia, głupich pomysłów i jeszcze głupszych ich realizacji wspominam z rozczuleniem i tęsknotą za niezależnością, ale także zażenowaniem – tym, jak niemądra byłam. Wiem jednak, że gdyby nie te wszystkie błędy, nie byłabym tu, gdzie teraz jestem, a właśnie rozkręcam firmę, sklep, myślę o drugiej książce. Mój syn ma prawie dwa lata i choć przez większość życia sądziłam, że nie chcę i nigdy nie będę mieć dzieci, to oszalałam na jego punkcie.

Skąd pomysł na nazwę NIEŁADNIE?

Od razu powiem, że nie jest to wyszukana, przemyślana i przepracowana nazwa. Zwykle rozpoczynając działalność czy to artystyczną czy biznesową, starannie dobieramy określające ją słowa. U mnie było inaczej. Nie miałam konkretnego planu, celu, zamysłu, czym ma być mój fanpage. Siedziałam w swojej ówczesnej pracowni, byłam trochę w dołku, trochę na rozstaju i trochę w zaprzeczeniu. Nic mi nie wychodziło, a gdyby mnie wtedy zapytano „co u Ciebie?”, to odpowiedź prawdopodobnie składałaby się w 90% z bluzgów. Szukałam więc słów określających taką postawę „na wspak” względem świata. Nieładnie zdawało się być nazwą najbardziej przystępną.

Twoje rysunki – mimo że rozbawiają – to są jednak w większości ciut niepokojące. Jesteś raczej optymistką czy pesymistką?

Pesymistką. Totalną pesymistką, samotniczką, gburowatą malkontentką z oceanem melancholii w kieszeni. Większość rzeczy w życiu widzę w ciemnych barwach. Nieładnie jest trochę moim alter ego, przełamaniem, zaprzeczeniem mojego patrzenia na świat. Choć najczęściej powoduje śmiech, to jednak w sposób bardzo dla mnie charakterystyczny, jako konglomerat cynizmu i sarkazmu. Jestem typem obserwatora, uwielbiam studiować rysy i pęknięcia na naszych ludzkich powłokach. I choć pracuję nad tym od lat, uczę się widzieć więcej, to zmiana własnej optyki jest chyba najtrudniejszą rzeczą. Mam też taki defekt, że nie widzę przysłowiowej czerni i bieli. Jestem zwolenniczką szarości w jej nieskończonej liczbie odcieni, dlatego stronię od moralizowania, głoszenia prawd życiowych i wygłaszania jedynych słusznych opinii na jakikolwiek temat. Świat jest bardziej złożony, niż się wydaje.

Samotniczce pandemia musi być na rękę? Nie dość, że dostarcza tematów, to jeszcze pozwala zostać w domu i poświęcić się tworzeniu.

Jestem nie tylko samotniczką, ale domatorką. Uwielbiam być sama. Od zawsze pracuję zdalnie, nie sprawia mi to najmniejszego problemu i nie zamierzam tego zmieniać, dlatego lockdown to dla mnie bułka z masłem. Tak naprawdę to nie pandemia mnie „uziemiła”. Pół roku wcześniej urodził się mój syn i nastał czas karmienia, pieluch, kolek, ząbkowania, alergii, nieprzespanych nocy. Od dwóch lat jestem w trybie standby, a że nie mamy w Warszawie ani dziadków ani rodziny, której można by młodego podrzucić, to tzw. pokusy życia zewnętrznego zeszły na drugi, trzeci albo i czwarty plan. Taki czas.

Jak długo powstaje jeden obrazek? Co trwa dłużej: dopracowywanie napisów czy ilustracji?

Samo rysowanie trwa około dwóch godzin. Czasem, przy dobrym wietrze, uwinę się nawet w godzinę, innym razem i trzy nie starczą. Siadając do rysunku, tekst mam już gotowy, zapisany gdzieś na kartce czy w telefonie. Długo nie mogłam znaleźć miejsca do zapisywania pomysłów, gubiłam je, zapominałam i w rezultacie przepadały. Od jakiegoś czasu wysyłam je do siebie jako wiadomości na Messengerze i mam wszystkie razem. Siadając rano do obrazka, scrolluję konwersację z samą sobą i wybieram, co dziś narysuję. Najważniejszy jest pomysł, a te przychodzą, kiedy chcą. Rzadko mam rysunki „na zapas” – raczej codziennie rano siadam i rysuję. Kiedyś rysowałam wieczorem, w nocy, przy winku, ale to się ostatnio zmieniło. Teraz wieczorami śpię, a winko piję bardzo rzadko, bo Janek, mój syn, lubi wstawać o 5:00.

Co Cię inspiruje?

Na przykład to, że słyszę to pytanie w każdym wywiadzie (śmiech). I przysięgam, zrobię z tego rysunek. Już zapisuję. Wypatruj na profilu za jakiś czas.

Wspaniale, będę śledzić! A jak już przy śledzeniu jesteśmy, na które profile innych rysowników zaglądasz?

Joan Cornella, wybitny, o dość apokaliptycznym poczuciu humoru. Poorly Drawn Lines – komiksowe, rozbrajające. Janek Koza – uwielbiam. Paweł Jaroński czyli radość.wesołość. Andrzej Milewski czyli AndrzejRysuje, ale to chyba każdy zna.

A co wisi na ścianach w Twoim domu? Twoja twórczość czy prace innych?

I moje, i innych. Uwielbiam, po prostu uwielbiam Macieja Sieńczyka. Marzę, żeby kupić jego oryginalne prace, ale na razie średnio mnie na to stać. Kto jeszcze? Janek Koza – bezkonkurencyjny mistrz społecznych obserwacji. Magda Danaj – za całokształt. Magdalena Pankiewicz, bo w jej portretach kobiet jest nie tylko piękno, ale też tajemnica. Gosia Herba robi piękne rzeczy. Joanna Concejo, która zresztą także skończyła ASP w Poznaniu. Oj, długo by tu wymieniać, bo ściany lubię mieć poobwieszane. Jednak rzeczy na nich nie traktuję jak stałych. Jak mi się coś opatrzy to zmieniam, przewieszam, kombinuję.

Zmieńmy na chwilę temat. Gdy nie rysujesz komiksów, badasz oświetlenie biologiczne. Jest tematem Twojej rozprawy doktorskiej. Opowiesz o nim?

O tym to ja mogę gadać bez końca (śmiech). Ale spróbuję zwięźle. Ruch obrotowy ziemi sprawia, z?e w dzien? jest jasno, ciepło i bezpiecznie, a w nocy zimno, ciemno i straszno. Wszystkie organizmy na naszej planecie, wła?czaja?c te najprymitywniejsze, jak bakterie i glony, przystosowały sie? do rytmu „dzien? – noc” i wykształciły mechanizmy odpowiedzialne za regulacje? swojej aktywnos?ci w cia?gu doby. Nazywamy je zegarem biologicznym. To mechanizm filogenetycznie stary jak świat. Dzie?ki niemu narza?dy, tkanki i komórki naszego ciała mają stała? dynamike? funkcjonowania – pobudka, posiłek, aktywnos?c?, odpoczynek, sen itd. Barwa światła słonecznego w ciągu dnia zmienia się – rano jest chłodna (i zawiera światło niebieskie), po południu i wieczorem jest ciepła (już bez udziału światła niebieskiego). Światło niebieskie nas pobudza i blokuje produkcję melatoniny, co sprawia, że nie możemy spać. Bez snu nie ma regeneracji, a brak regeneracji prowadzi do chorób. Koncepcja oświetlenia biologicznego opiera się na założeniu, że oświetlenie sztuczne powinno tak, jak słoneczne, zmieniać swoją barwę w ciągu doby. Dziś, gdy 90% swojego czasu spe?dzamy w pomieszczeniach zamknie?tych i sztucznie os?wietlanych, a od najmłodszych lat bezustannie korzystamy z telefonów, tabletów, komputerów i telewizorów emitujących niebieskie światło, jest to szczególnie istotne.

A sama rysujesz przy świetle dziennym, czy sztucznym?

Przy dziennym. Zresztą, teraz rysuję głównie na tablecie, więc nie ma to większego znaczenia. Apple już kilka lat temu wprowadził do swoich urządzeń funkcję Night Shift, która automatycznie „zażółca” ekran według wybranego przez nas harmonogramu. Włączyłam ją na wszystkich sprzętach od zmroku do wschodu.

Skąd pomysł na książkę?

To nie był mój pomysł. Sami do mnie przyszli (śmiech). Pewnego dnia dostałam maila z wydawnictwa, że może bym chciała, że oni bardzo chętnie. Wyobraziłam sobie moją, moją własną książkę na półce w Empiku, ostatecznie jednak pomyślałam, że to niemożliwe. Okazało się, że pisali serio. No to pomyślałam: czemu nie? I doczekałam się tej półki w Empiku. Niesamowite przeżycie! Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam z siebie taka dumna.

Pisałaś, że kosztowała Cię wiele nerwów. Co powiesz, gdy mijają 2 miesiące od premiery – warto było?

Tak! Warto było wyjść z szuflady i warto było wyjść z internetu na papier. Książką zainteresował się TVN, a potem pojawiły się kolejne propozycje. I choć cały ten szum związany z książką był dla mnie ogromnie stresujący, to jakoś to przetrwałam. Zakładam firmę, otwieram sklep, odzywa się coraz więcej firm z ofertą współpracy. To był bardzo dobry krok.

Będzie kontynuacja? 

Mam nadzieję!

Nieładnie na Facebooku
Nieładnie na Instagramie