
Uliczna galeria sztuki
Połączenie myśli z elementem infrastruktury
|
Czym jest dla Ciebie street art? Czy to te szpecące krajobraz bazgroły na blokowiskach, rozmazane napisy, niedokończone ze strachu przed strażą miejską pseudo artystyczne dzieła? Czy to Banksy, nielegalne, intrygujące sekrety, potajemnie pojawiające się nocą w dziwnych i niespodziewanych miejscach obrazy? Czy może to sztuka, taka zwykła, tylko trochę inna, bo wystawiana wprost przed oko odbiorcy, rzucona na pożarcie bez biletu wstępu, bez recenzji, ocen, gwiazdek?
Wizji sensu i bezsensu street artu jest tyle, ilu twórców, ale też odbiorców. W przestrzeni miasta koziołków i pyr, możemy dopatrzeć się ich wielu. Dotrzymują nam towarzystwa dzień w dzień, a to wszystko dzięki ich twórcom.
Jest jeden pan, którego znają wszyscy. Ma czarną skórę i jedno oko, a zwą go Peryskop. Bywa tu i bywa tam, na drogowych znakach, na murach, gazowych skrzynkach, a nawet w knajpach, kawiarniach i pubach. Powstał z potrzeby ekspresji, jak twierdzi ojciec, brat i przyjaciel Peryskopa – Noriaki. Swoją przygodę ze street artem rozpoczął w 2011 roku. - Chcę tworzyć proste i charakterystyczne prace, które będą mówiły o tym, jak czułem się wtedy, w tym jednym miejscu - opowiada. Tych miejsc wciąż przybywa, nie tylko w Poznaniu, ale także na całym świecie. Jednak Noriaki pozostaje w swoim rodzinnym mieście - to tutaj właśnie otwiera “swoją malutką przestrzeń”, kawiarnię, w której będzie można porozmawiać o sztuce i street art'cie właśnie. A czym jest street art, czyli sztuka ulicy według jej twórcy? Noriaki mówi, że sztuka uliczna jest grą, stworzoną na tyle przemyślanie, by każdy mógł dopowiadać sobie całą resztę, gra, która wiąże się stricte z działalnością nielegalną. Peryskop to buntownik. Jaką historię opowiada Wam?
Watcher to zdecydowanie poznański „celebryta”, jednak nie tylko on zdobi mury miasta. Poznański artysta, Eskaer, także wędruje po mieście, zostawiając po sobie kolorowe ślady istnienia. Jeden z jego malunków można podziwiać przy Placu Bernardyńskim, na wejściu do muzycznego sklepu Riff. - Street art jest dla mnie sposobem eksponowania tworów artystycznych w przestrzeni miejskiej, niezależnie od ich formy i wielkości. Poza tą oczywistą kwestią, jest to dla mnie również pewnego rodzaju dialog artysty z przypadkowym odbiorcą. Street art jest niezależny i bezinteresowny - mówi. Zaczynał tak, jak większość, od graffiti, czyli kulturze hiphopowej, w której się odnajdywał. Teraz zajmuje się zarówno street arte’m, jak i malarstwem, oraz przygotowuje się do wystawy swoich prac w lutym przyszłego roku. Niezbyt optymistycznie wypowiada się o poznańskiej sztuce ulicznej - Scena street art.’owa w Poznaniu nie jest spora, poza świeżymi pracami znanych writerów, mało dzieje się na ulicach. Osób, które zajmują się czymś innym, niż litery, jest zaledwie kilka. Brak jest nowych postaci na scenie. Krzywdzącym faktem dla sekcji legalnej street art’u jest to, że Poznań nie posiada już własnego festiwalu murali. Wielkie ściany są tu sporadycznie malowane, a jeżeli już do takiej sytuacji dojdzie, zazwyczaj jest to komercyjna reklama. Ciężko się z nim nie zgodzić, gdyż wciąż większość poznańskich murów zaklejona jest reklamowymi płachtami bez znaczenia. A przecież obsiąść by je mogły mechaniczne ptaki…
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam nalepioną gdzieś w mieście twarzyczkę mówiącą “I am Someart” uśmiechnęłam się do własnych myśli na temat postrzegania sztuki. Potem przed moimi oczami wyrastało ich coraz więcej i stało się jasne, że istnienie tych mini-plakatów to nie przypadek. Someart - tak właśnie nazywa się artysta plakatujący Poznań Vlakatami “Friendly Faces”. - Dla mnie street art to działania w przestrzeni miejskiej, jak i również poza nią, w małym oraz dużym formacie. Street art jest szeroko pojętą ingerencją w przestrzeń publiczną.” - tak odpowiada na pytanie, czym dla niego jest to, co uwielbia tworzyć. Oprócz plakatów, które nakleja, w Polsce wciąż mało popularnych, maluje też na pustostanach i w innych cichych, spokojnych miejscach, by móc w czasie pracy obcować z interesującym środowiskiem. Jak zaczynał? Od małych wlepek, którymi przyozdabiał poznańską komunikację miejską. Droga od nich do innych form ekspresji była prosta - nawet, jeśli było to odrysowanie białą farbą własnej sylwetki na jednej z ulic. Co robi teraz? Przy niekorzystnej pogodzie zamyka się w pracowni, maluje i szkicuje, a kiedy znów zacznie się robić cieplej, z powrotem szuka swojego miejsca w przestrzeni miejskiej. On również uważa, że poznańska scena street art.’u jest niewielka. - Kilka lat temu można było jeszcze zobaczyć organizacje wielkich murali na szczytach budynków, które cieszą nasze oko do dnia dzisiejszego. Zapraszane były znane osoby z całego świata, aby malowały dla nas swoje wielkoformatowe dzieła.” - opowiada, dodając, że takich działań już nikt się nie podejmuje. Jednak wciąż wierzy, że to nie jest sytuacja bez wyjścia. Wszystko może się zmienić, w końcu każdy jest trochę jakąś sztuką, trochę “some art”.
Warto zapalić iskierkę nadziei. Świat street art.’u rozwija się, a każdy progres jest lepszy niż stanie w miejscu. W Poznaniu dzieje się to na naszych oczach, dzięki inicjatywom artystów, którzy troszczą się o kolor i znaczenie codziennych miejsc. Dla mnie street art jest właśnie tym, na czym mogę zawiesić oko, kiedy spieszę się, jak zwykle spóźniona, do pracy, albo tym, przy czym przystaję, i przez co spóźniam się jeszcze bardziej. Chwilowa wymiana bezgłośnych zdań z przestrzenią ulicy, połączenie myśli z elementem infrastruktury.
Galeria








