
„Nie staram się naśladować dziadka”
Maluchem przez świat. Wywiad z Arkadym Pawłem Fiedlerem
| Nicole Piotrowska
W dzisiejszych czasach podróżowanie nie jest dla nas niczym nadzwyczajnym. Zaryzykowałabym stwierdzeniem. że przynajmniej raz do roku znaczna część naszego społeczeństwa wybiera się w jakąś podróż - wycieczkę, wakacje, ot, marszrutę. Nietypowym zjawiskiem, bez wątpienia na skalę światową, jest rajd po Azji oraz Afryce… maluchem.
O tym, z jakimi trudnościami wiąże się daleka wyprawa i z czym to się właściwie je, opowiedział mi podróżnik Arkady Paweł Fiedler, który całe życie kojarzony jest z okolicami Poznania.
Jak to jest - być wnukiem persony niezwykle zasłużonej dla rodzimej literatury podróżniczej i nie tylko? Duma? Presja? Motywacja? Nie da się ukryć, że podróże stały się nieodzowną częścią Państwa rodziny.
Dziadka niestety dobrze nie pamiętam. Mam kilka wspomnień związanych z jego postacią, jednak głównie znam go z opowieści moich rodziców oraz książek. Nigdy nie miałem obaw, aby samemu ruszyć w drogę. Dziadek zapoczątkował i zaszczepił w mojej rodzinie chęć podróżowania. Oczywiście jestem dumny z pochodzenia i czerpię z pozostawionego mi dorobku, jednak moje podróżowanie jest zupełnie inne. Nie staram się naśladować dziadka, znalazłem swoją drogę i sposób dzielenia się światem, który odkrywam.
W jaki sposób narodził się pomysł podróżowania po świecie maluchem?
Maluch to przede wszystkim sentyment. Samochód z czasów dzieciństwa i młodości. Pierwsze auto, które dało mi wolność i łatwość w przemieszczaniu się. Zaraz po odebraniu prawa jazdy obrałem kierunek na Pragę. Malucha odkryłem na nowo w 2009 roku, gdy wróciłem na wakacje do Polski i objechałem nim nasz kraj wzdłuż granic. Wówczas mieszkałem w Wielkiej Brytanii. Podczas tej podróży zdecydowanie zwolniłem. Świat zza okna samochodu zaczął do mnie docierać wyraźniej, mocniej. Droga nabrała zupełnie nowego wymiaru. Nie da się jej w żaden sposób porównać do trasy odbytej współczesnymi, hermetycznie zamkniętymi samochodami. To nie cel był priorytetem, a krajobraz zza szyby. Dodatkowo maluch niejednokrotnie wzbudził wiele pozytywnych reakcji wśród napotkanych ludzi. Nagromadzenie tych wszystkich odczuć doprowadziło mnie do podjęcia
decyzji: postanowiłem zrealizować swoje największe podróżnicze marzenie – przejechać samochodem przez Afrykę. Maluchem oczywiście.
Przygotowanie pojazdu, i nie tylko, do tak długiej oraz wyczerpującej trasy było czasochłonne?
Około roku. W tym czasie auto przeszło gruntowny przegląd. Chciałem uniknąć ewentualnych usterek, a ponadto udowodnić, że ten samochód jest w stanie sprostać tak wielkiemu wyzwaniu. W związku tym, że podróże maluchem były wyprawami filmowymi, znaczną część czasu, energii oraz finansów pochłaniały przygotowania właśnie pod tym kątem. W przypadku podróży samochodem należy pamiętać o kwestii związanej z dokumentami, ubezpieczeniem w krajach, które chce się przemierzyć, przepisami celnymi. Generalnie najłatwiej jest ruszyć w świat samemu z plecakiem, choć podróż autem po pewnym czasie daje ogromną swobodę i wolność. Jesteśmy zupełnie niezależni, środek lokomocji staje się też małą ostoją w dalekim świecie.
Która z wypraw była dla Pana większym wyzwaniem – Afryka przemierzona samochodem elektrycznym czy może tournée kultową już Zieloną Bestią?
Elektrykiem przemierzyłem zachodnią stronę kontynentu – z Kapsztadu do Tangeru w Maroko. Ta wyprawa była znacznie trudniejsza. Całkowita podróż w nieznane. Zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Byłem ograniczony zasięgiem samochodu, możliwością ładowania czy drogami, które na zachodzie kontynentu są trudniejsze do pokonania. Nie miałem jednak “bagażu” w postaci ekipy i jej samochodu. Nie musiałem nikogo utrzymać, nakarmić czy zapewnić noclegu. Odeszły również takie zagwozdki jak organizacja czyjejś pracy lub łagodzenie konfliktów. Przede wszystkim, moim celem nie było wyprodukowanie serii telewizyjnej. Tym razem chciałem po prostu sprawdzić, czy da się przejechać elektrycznym samochodem przez całą Afrykę.
Zwiastun filmu obrazującego Pana podróż przez Azję został wyróżniony, ba, nagrodzony, w konkursie DT Awards, organizowanym przez serwis Drive Tribe. Jeden z jego założycieli – Jeremy Clarkson – z motoryzacją kojarzony jest nie od dziś. Spodziewał się Pan takiego wyróżnienia?
Zwiastun wyróżniono w kategorii za najlepsze wideo. Nie spodziewałem się wygranej, choć ostatecznie konkurencja nie była zbyt duża. Oczywiście dla mnie jest wielce satysfakcjonujące, że moje produkcje docierają do ludzi, których programy lubię oglądać.
Jakie miejsca planuje Pan odwiedzić w trakcie nadchodzącej podróży po Ameryce Północnej oraz Południowej? Przygotowania przebiegają pomyślnie?
Nie mam jeszcze sprecyzowanego planu, po za tym, że chciałbym ruszyć z Alaski. Nie wiem jeszcze kiedy wyjadę. Na szczegółowe planowanie przyjdzie czas. Myślę, że nie wyruszę wcześniej niż w 2020 roku.
Jakich rad udzieliłby Pan osobom, które pragną podróżować na własną rękę, jednak nie wiedzą jak ten temat ugryźć?
Najtrudniejszy jest zawsze pierwszy krok. Gdy ma się wątpliwości, to warto pomyśleć o tym, czy lepiej jest żałować, kiedy coś pójdzie nie po naszej myśli, czy może żałować, że nie podjęło się próby? Ja wybieram to pierwsze. Nie boję się porażek, warto próbować. Każda próba, nawet ta nieudana, to nowe doświadczenie.
Ukochane miejsce na Ziemi, w którym ładuje Pan baterię na dalsze wojaże?
Puszczykowo.
Fot: Arkady Paweł Fiedler