
Domowe przepisy na sztukę współczesną
Rozmowa Ewy Mrozikiewicz z Bettiną Bereś
| Ewa Mrozikiewicz fot. Uta Hanusek
Mamy przyjemność opublikować rozmowę z Bettiną Bereś, obecną rezydentką Centrum Kultury Zamek, gdzie w najbliższy piątek ruszy jej wystawa prac „Wspomnienia wspomnień”. Z artystką przeprowadziła wywiad Ewa Mrozikiewicz z poznańskiej Galerii FWD:, która starała się w nim odwrócić uwagę od "artystycznego dziedzictwa" w rodzinie artystki i skupić się na jej własnej wizji sztuki.
Opowiedz proszę czego dotyczy Twoja rezydencja i wystawa w Centrum Kultury Zamek, nieprzypadkowo przyjechałaś do Poznania, prawda?
Moja matka całe dzieciństwo opowiadała mi historie zaczerpnięte z okresu jej własnego wieku dziecięcego. Urodziła się właśnie w Poznaniu, w 1931 roku i mieszkała do wojny w tym mieście. Najpierw w kamienicy na ul. Grottgera, potem w willi wybudowanej przez jej dziadka na Starym Grunwaldzie. Mama często mówiła, że żyła w złotej klatce: w bogatym, arystokratycznym domu. Nigdy niczego jej nie brakowało, otoczenie było piękne - ogród, willa, duży dom. Tęskniła za zabawami z rówieśnikami, gdyż, ze względów zdrowotno higienicznych, miała zakaz kontaktowania się z innymi dziećmi. Mama jednak czuła silną potrzebę kontaktu, miała bogatą wyobraźnię, więc wymyśliła sobie, że jej przyjaciele to hydranty na ulicy Ostroroga. Zawsze się z nimi serdecznie witała, jej brat jeszcze po latach wspominał, jak “umiała z nimi rozmawiać” podczas spotkań na spacerach. Ja jako dziecko miałam wybujałą wyobraźnię i wrażliwość, nie mogłam wysłuchać do końca żadnej bajki, ani baśni, były dla mnie zbyt straszne. Dlatego opowieści mamy są dla mnie tak ważne, żadnych innych jako dziecko nie znałam. Kiedyś podczas rozmów o Poznaniu uświadomiłam sobie, że znam dom z opowieści mamy, a nie znam samego Poznania. To miasto jawiło mi się jako cudowna, mityczna ziemia, prawdziwie sielski świat. Wtedy powstał pomysł na moją rezydencję. Jest to dla mnie okazja na wyśledzenie miejsc z matczynych opowieści i popracowania nad tym, co pamiętam. Zwłaszcza, że z fizycznego domu prawie nic nie pozostało, żadnych pamiątek materialnych. Na początku wojny rodzina spakowała najcenniejsze rzeczy i wysłała pociągiem na wschód w bezpieczne miejsce, transport niestety został zbombardowany. Jak powrócili tutaj podczas okupacji, to dom był już zajęty przez Niemców, przebudowany. Powstałe podczas mojej artystycznej rezydencji w Poznaniu obrazy mogę potraktować jako symboliczne materialne przedmioty z tego wymazanego przez historię czasu.
Czyli temat rodziny nie opuszcza Twojej twórczości. A nie ciąży Ci właśnie ten “spadek” po rodzicach? Praktycznie każdy wywiad z Tobą tyczy się ich. Wiele osób czyta Twoją sztukę w ich kontekście.
Ostatnio mi nie ciąży zupełnie, ale musiałam sobie z nim poradzić. Wcześnie wyprowadziłam się z domu i to mi pomogło. Stworzyłam zupełnie inne niż mój dom rodzinny miejsce, które często odwiedzali moi rodzice. Wtedy wypracowałam sobie dystans, co prawda trwało to dosyć długo. Był to okres otwierania galerii Zderzak i początku mojego malowania. Dom, czyli moja rodzinna tradycja to była sztuka awangardowa, performance, happening, wszelkie akcje, po prostu poszukiwanie nowych możliwości w sztuce. Natomiast malarstwo nie było dla mnie tradycją, to było moje wyjście do przodu, to była dopiero awangarda! (śmiech) Zaszło tu odwrócenie - decyzja, że ja będę malować, była właśnie moim buntem.
Nie jesteś artystką z wykształcenia, a jednak masz wiele wspólnego z Krakowską Akademią Sztuki i pewnymi wielkimi artystami. Rozumiem, że nie musiałaś podejmować studiów artystycznych, bo miałaś przyspieszony kurs w domu.
Tak, taki jest najprostszy wniosek. Właściwie całe dzieciństwo słuchałam rozmów o sztuce. Rodzice nie odrywali się od tego tematu prawie nigdy. Byłam w tym zanurzona, to było dla mnie środowisko naturalne. Poza tym okres studiów moich rodziców wypadał w pierwszej połowie lat 50., to były ciężkie czasy ostrego stalinizmu. Studiowanie wyglądało wtedy zupełnie inaczej, studenci mieli wiele zajęć politycznych, dzisiaj wydaje się to absurdalne. Codziennie rano była prasówka, przychodzili działacze i czytali takie sążniste artykuły słuszne, czy przemówienia Stalina, Bieruta... Moja mama miała wiele trudności, bo nie dość, że była z rodziny arystokratycznej, to jeszcze jej ojciec zginął w Charkowie. To była bardzo niewygodna historia dla ówczesnych władz. Młoda Pinińska była niesamowicie zdolna, była geniuszką realistycznego rysunku i modelunku. Była świetna, ale była zupełnie niesłuszna. Pamiętam jak dorastałam i się zastanawiałam co ja mam robić, jak żyć, co wybrać... Początkowo myślałam o liceum plastycznym, ale rodzice mi odradzali, więc poszłam do ogólniaka. Nie byłam fanką uczenia się, przez okres liceum wolałam balować. Potem przyszła pora na poważne decyzje. Kiedy zaś sugerowałam rodzicom studia plastyczne na krakowskiej akademii, oburzali się: “Zwariowałaś, a kto Cię tam będzie uczył? Te politruki?!”. Zawsze było takie dictum. W dodatku byliśmy świadomi, że mnie to raczej nie przyjmą, przez nazwisko. Więc właściwie wszystko wskazywało, że ja na Akademię nie powinnam w ogóle iść, bo będzie to klęska. Kolejną kwestią był mój brak przekonania czy chcę być artystką, czy ja w ogóle mogę być artystką. Wydawało mi się to bardzo trudne, nie czułam się w ogóle na siłach, być autentyczną, być sobą.
Twoje dzieciństwo i Twój dom rodzinny są bardzo znamienne, myślisz że może dlatego zajmujesz się taką pospolitą przestrzenią domową w swojej twórczości?
Często zadają mi pytania typu: jak Ty z tego swojego dziwnego domu postrzegałaś tą zwyczajność na zewnątrz? Odpowiadam, że tak naprawdę było odwrotnie. Dla mnie ten dom był normalny, mi bliski. Natomiast, domy koleżanek z meblościanką, telewizorem to dopiero były dziwne i nowe! Moi rodzice wciąż rozmawiali o sztuce, potrafili się o nią strasznie kłócić i tworzyli ją w naszym mieszkaniu, ale byli też bardzo domowymi ludźmi. Stworzyli dla mnie ciepłe miejsce, w którym codziennie jedliśmy wspólne obiady. Oczywiście ciągle się przepychali, kto ten obiad przygotuje, częściej padało na ojca, bo według niego: obiad musiał być i koniec. Czy ten obiad był w godzinach obiadowych, czy później to już inna sprawa, ale był ugotowany i razem ten posiłek jedliśmy. To jest właśnie sztuka i dom, ja żyję w tych dwóch sferach. Natomiast wracając do kwestii wspomnianego obciążenia rodziną: ta rodzina to byli wielcy artyści. Poradziłam sobie z tym moim malarstwem, a potem też aranżacjami przestrzennymi i wyszywankami. Powróciłam, zaanektowałam moją rodzinę i jej historie do mojej sztuki. Zaczęłam robić reperformansy matki, poczułam się wolna. Sprawia mi przyjemność jak mnie ktoś o rodziców pyta, lubię o nich mówić. Nie mam już z tym problemu, już się nie boczę, dorosłam. Nie muszę już udowadniać, że ja jestem kimś innym, że nie jestem córką Beresiów.
Istnieje silna tendencja do oddzielania tego co prywatne od tego co publiczne, a jednak sztuka to przełamuje w momencie, kiedy ją pokazujesz.
Ja nie mam z tym żadnego problemu i cieszę się, że mogę wciągnąć to, co prywatne w orbitę mojej twórczości. Jak było zorganizowane spotkanie autorskie ze mną w Centrum Kultury Zamek, przyjechał na nie mój syn. Nie lubię mówić o sobie samej, szczególnie publicznie, zaproponowałam więc bardziej swobodną formę rozmowy z synem, zgodził się. Wyszło super. Podoba mi się, kiedy nie odcinamy się od swojej rodziny, o tym lubię teraz mówić, jest to miłe odkrycie. Ostatnio dopadają mnie refleksje na temat starości, obecnej przecież w każdej rodzinie. Jest ona wciąż spychana na domowy, prywatny margines, to są dla mnie bardzo ciekawe rzeczy, a teraz chyba dość nie modne.
W Twoim domu rodzinnym sztuka cały czas mieszała się z życiem codziennym. Opowiadałaś, że pracownia mamy była w salonie, a salon w pracowni. Jak w stworzonym przez Ciebie domu, czy tam również sztuka to codzienność?
Ja na razie nie mam swojej pracowni!
To dlatego na jednej z Twoich makatek widnieje napis: pracownia jest marzeniem?
Powiem w tajemnicy, że może wkrótce to marzenie się zrealizuje, ale będzie to pracownia poza domem. Nasz dom jest nieduży, na razie więcej przybywa w nim ludzi, niż ubywa i mam wrażenie, że już zupełnie się nie mieścimy! Bardzo długo pracowałam w pokoju przechodnim między kuchnią, a salonem. Zupełnie w centrum domu. Po jakimś czasie zaczęło mi to przeszkadzać, chociażby przez psy i koty… Jeden z naszych kotów, malował cały czas ze mną. Nie dało się się go oduczyć: jak ja pędzlem, to on mi łapą. A potem mi uciekał z tymi łapami w farbie olejnej!
Czy to ten kot z obrazów?
Tak, jest namalowany, taki czarny właśnie. Moje malowanie było w centrum naszej codzienności, jednak dopadła mnie potrzeba miejsca troszkę bardziej intymnego. Przeniosłam się do malutkiego kącika w piwnicy, który nie miał okien, to był absurd, a nie pracownia! Potrzebne mi było jednak takie wyizolowanie. W nocy malowałam przy sztucznym świetle, a w dzień wynosiłam obraz na górę, aby sprawdzić jakie ma kolory. Może właśnie to popchnęło mnie do wyszywania, bo malowanie przychodziło z pewnym trudem, i brakowało na nie miejsca.
A powiedz mi dlaczego pracowałaś po nocy?
Jestem matką, dbam o dom i uwielbiam uprawiać ogród. Nikt na mnie nie wymusza tych obowiązków, ale ciężko mi z któregoś zrezygnować. Malowałam po nocy, bo dopiero wtedy miałam na to czas, wtedy dochodziłam do tego punktu w codziennym grafiku.
Czemu tak jest, że ta najważniejsza rzecz jest opuszczona na sam dół hierarchii obowiązków?
Sama się nad tym zastanawiam. Pewnie bywa różnie, w różnych życiorysach. Mam poczucie, że dla mnie sztuka nie jest tak ważna, jak była dla moich rodziców. Inne sfery życia są równie istotne. Kiedyś ktoś zadał mi pytanie: czy sztuka, czy życie jest ważniejsze? Odpowiedziałam, że jednak życie, rozumiane jako dom i rodzina, jest ważniejsze. Poświęciłabym sztukę dla życia. Natomiast jestem przekonana, że moi rodzice by tak nie odpowiedzieli.
Czyli najpierw posprzątasz, a potem namalujesz?
Moja mama na przykład nie miała problemu, aby pracować twórczo w naszym zabałaganionym mieszkaniu. Może nie widziała innego wyjścia, może sobie wypracowała taką postawę. Ja oczywiście wciąż zapraszałam pełno koleżanek, na podłodze leżały ścinki po moim szyciu ubrań, w salonie, gdzie spaliśmy wszędzie stały prace mamy, nie mieliśmy szaf. Jak byłam nieco starsza to moja koleżanka, która była z wizytą, zabrała się za mycie naszych okien. Bo moi rodzice to musieli sztukę robić - okna są brudne, no trudno, to nie jest istotne w życiu. Ja tak nie potrafię, muszę mieć porządek wokół. A tak naprawdę, podobnie jak moja mama uważam, że sprzątanie to strata czasu. Jednak tracę ten czas i jestem wściekła, że muszę najpierw zrobić coś tak banalnego zanim zacznę pracować.
W naszej rozmowie wciąż przewijają się wątki, domu, sztuki i mieszania się tych przestrzeni, zastanawiam się czy sztuka jest życiem, czy jest zawodem. Jestem za egalitarnym traktowaniem twórczości, uważam że jak ktoś super robi zupy to też jest artystą. Gdzie znaleźć linię rozgraniczającą i czy w ogóle trzeba? Ty czujesz się zawodowo artystką?
Ja bardzo dużo rzeczy umiem, dużo rzeczy w życiu robiłam, ale żeby tak z ręką na sercu powiedziała jaki mam zawód… to nie wiem! Moi rodzice też nie traktowali sztuki zawodowo. Ojciec był wręcz przeciwnikiem zawodowstwa, dużo o tym pisał. Występował przeciwko jak mówił “majsterstwu”, przekonaniu, że sztuki można się nauczyć, że w sztuce można się szkolić. Utrzymywał, że twórczość to jest zupełnie coś innego niż zawodowstwo.
Ty także sprzeciwiasz się komercjalizacji.
Wielu artystów widzi swoją twórczość jako fach, na przykład twórcy pomników. Dla nich istotna jest umiejętność zrobienia czegoś, tak jak nikt inny nie potrafi. Ja jednak odziedziczyłam takie widzenie sztuki, które to zupełnie ignoruje. Niechętnie sprzedaję swoje obrazy, chcę jednak aby się przydawały. Daję możliwość obcowania z nimi, jednak nie na komercyjnych warunkach. W 2015 roku stworzyłam projekt nieodpłatnej Wypożyczalni Obrazów. Każdy może zaznajomić się z zasadami wypożyczenia, podpisać umowę i przez wybrany okres mieć moje prace u siebie na ścianie. Obrazy znajdujące się w wypożyczalni można zobaczyć na mojej stronie internetowej.
Czyli pozwalasz każdemu obcować ze swoją sztuką, nie tylko osobom, które na to stać. Jednak, jeśli się przyznasz, że nie zarabiasz na swojej sztuce, natychmiast rodzi się pytanie: to po co to robisz?!
No ale sztuka nie jest po coś. W fachu można wytwarzać produkty i one mogą być wspaniałe, jedyne w swoim rodzaju, ale to są produkty. Są takie wytwory które dla mnie nie są dziełami, one mogą być bardzo cenne, ale zwykle są martwe.
Czyli kiedy chcesz się zachować rozsądnie, schodzisz na ziemię do pospolitych prac, to co robisz? Czym zajmujesz się zawodowo?
Zawodowo to ja jestem sprzątaczką, kucharką, ogrodniczką, psią behawiorystką - to są moje przestrzenie zawodowe. A bycie artystką jest ponad to. (śmiech)
Bettina Bereś - ur. 1958 r., artystka wizualna, malarka, hafciarka, członkini ZPAP. Studiowała w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego. W latach 1985–1989 wraz z Martą Tarabułą prowadziła krakowską Galerię Zderzak. W 1995 r. brała udział w utworzeniu Galerii i Stowarzyszenia Otwarta Pracownia w Krakowie, w którym działa do dzisiaj. W latach 1986-20018 miała 35 wystaw indywidualnych i brała udział w wielu wystawach zbiorowych, m.in. Artykuły pierwszej potrzeby (2003, Galeria Bielska BWA), Lepsza cnota niż wór złota (2004, Galeria Manhattan, Łódź), Dobrze już było (2016, BWA Olsztyn). W 2015 r. rozpoczęła projekt Wypożyczalni Obrazów. Córka artystów: Marii Pinińskiej-Bereś i Jerzego Beresia, prowadzi Fundację imienia rodziców opiekującą się ich twórczością. Mieszka i pracuje w Krakowie. W roku 2018 odbyła rezydencję artystyczną w Centrum Kultury Zamek, pt. Wspomnienia wspomnień, która w styczniu 2019 będzie miała podsumowanie w postaci wystawy.
Ewa Mrozikiewicz - współzałożycielka poznańskiej galerii FWD:, artystka wizualna, animatorka działań, kuratorka. Absolwentka Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Od 2013 roku pod nazwą Wyobraźnia Utrudnia Życie organizuje swój autorski program kuratorski złożony z wystaw, spotkań, warsztatów i działań w przestrzeni miejskiej Poznania. Kuratorka w Centrum Sztuki Współczesnej przy Starym Rynku w Poznaniu w Skansenie Miniatur w Pobiedziskach. Laureatka Stypendium dla młodych twórców środowiska artystycznego Miasta Poznania w 2018 roku. Chaos wewnętrzny stara się zamaskować, sprzątając i segregując przedmioty domowe. Gardzi propagandą sukcesu.
Galeria








