
„Dorastałem w teatralnej atmosferze”
Wywiad z Krzysztofem Cicheńskim, reżyserem Teatru Wielkiego
| Viola Łechtańska-Błaszczak
Nasz rozmówca na co dzień jest związany z Teatrem Wielkim w Poznaniu. Jest reżyserem teatralnym i operowym oraz dramaturgiem. Krzysztof Ciecheński to badacz teatru na wielu płaszczyznach – uniwersyteckiej, operowej, zarówno w Polsce, jak i zagranicą. Przez 13 lat tworzył Teatr Automaton. Pod koniec czerwca odbyła się premiera spektaklu „Paria”, którą reżyserował Graham Vick, a nasz rozmówca mu asystował. Jego reżyserskim dzieckiem w Operze jest także „Ofelia” czy „Anioł dziwnych przypadków”. Na tym m.in. skupiała się nasza rozmowa z Krzyszfotem.
Jesteś reżyserem teatralnym, poznańska publiczność kojarzy Cię z Teatru Wielkiego, ale może i z Teatru Automaton, angażujesz się również w wiele inicjatyw. To, że widać w Twoim życiorysie pasję to za mało. Jesteś nie tylko pasjonatem, ale też badaczem i żywym graczem w przestrzeni teatru. Gdzie i kiedy zacząłeś czuć teatr?
Odpowiem możliwie krótko, żeby nie popaść w jakąś gawędę… Chodziłem do poznańskich „Łejerów” – to szkoła podstawowa, w której teatr pełni ważną rolę. I tam zacząłem wystawiać pierwsze, własne spektakle – pastiszowe przeróbki klasyków, np. Szekspira czy alegorie na temat odwiecznej walki z systemem. Wszystkim sprawiało to sporo radości, ale ja bardzo poważnie, już wtedy, zacząłem planować karierę artystyczną. Jako dziecko grałem też w poznańskim Teatrze Nowym – można więc powiedzieć, że dorastałem w teatralnej atmosferze.
Jakie badania naukowe zajęły Cię na studiach doktoranckich w Instytucie Teatru i Sztuki Mediów Uniwersytetu im. A. Mickiewicza?
Bardzo zależało mi na połączeniu teorii i praktyki, co w akademickich realiach nie jest jednak proste, choć niektórym pewnie się udaje. Chciałem badać nie tyle teatr, ale to, jak robić teatr – i to w różnych warunkach. Prowadziłem wtedy bardzo dużo warsztatów teatralnych, których uczestnicy stwarzali spontanicznie i zupełnie intuicyjnie bardzo oryginalne formy scenicznej ekspresji. Wnioski z tych praktyk próbowałem jakoś opisywać, katalogować, szukałem tzw. metody i pisałem własne manifesty. Ostatecznie jednak efektem takiej pracy może być tylko dzieło artystyczne, którego odbiorcami są widzowie w teatrze. Zamiast pisać kolejne rozdziały rozprawy doktorskiej wolałem realizować przedstawienia, którymi zmagałem się z różnymi problemami badawczymi, zarówno teatrologicznymi, jak i ogólnie humanistycznymi. Ostatecznie, całkiem niedawno – jakieś dwa lata temu – zdecydowałem się podążać wyłącznie artystyczną drogą.
Jak wyobrażasz sobie sztukę? Dostajesz scenariusz lub czytasz po raz kolejny dobrze znaną sobie powieść i tworzysz scenariusz sam? Jak go później zamieniasz w rzeczywistość? Słowem – jak przygotować się do reżyserowania? A później przecież jeszcze swoją wizję trzeba dokładnie wytłumaczyć i zobrazować aktorom, tancerzom.
No właśnie wszystkie te lata poszukiwań, badań naukowych, podglądania innych twórców nie dały mi jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, jak przygotować się do reżyserowania. Zabawne, że prowadzę na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu zajęcia nazwane „propedeutyka reżyserii”, czyli właśnie jakiś rodzaj przygotowania. Trzeba być bardzo otwartym na wszystko, co przychodzi z zewnątrz i konfrontować to z własnymi przeczuciami. Za każdym razem – czy w teatrze offowym, w balecie czy w operze spotykam innych ludzi – oni mają swoje historie i wrażliwość. Za każdym razem pojawia się inna publiczność – młodzież, melomani, teatralne środowisko, osoby starsze, bliscy lub obcy. Wiedza i tak zwany warsztat są bardzo ważne, nie wierzę jednak w istnienie metody, która zapewniłaby każdorazowo artystyczny sukces. W Teatrze Automaton sam pisałem wszystkie scenariusze – w dużej mierze oparte one były jednak na improwizacjach, które stanowiły jakby pierwszy etap prób. To poszczególne osoby wcielały w życie tematy, które proponowałem – odnosiły je do własnego doświadczenia, bądź kreowały niekiedy absurdalne psychologicznie postaci. Z kolei w operze tekst sztuki to cała partytura – nie tylko libretto. Od początku zawsze pracuję z egzemplarzem nut całej orkiestry – to mój scenariusz, w którym zaznaczam ważne momenty, zapisuję działania czy rysuję schematyczne rzuty akcji rozpisanej w przestrzeni i czasie. A w ramach wspomnianych zajęć pracujemy ze studentami nad „Nie-Boską komedią” Krasińskiego, czyli tekstem z romantycznego kanonu, który potraktowaliśmy jednak z dużą swobodą, wycinając, przestawiając czy parafrazując jego fragmenty i taki rodzaj analizy i nowego odczytania też wydaje mi się inspirujący. Znów nie znajduję na to reguły – jest pewnego rodzaju wolność, ale także odpowiedzialność, każdy eksperyment może mieć różne skutki.
Jakie tematy najbardziej Cię zajmują, co można znaleźć w Twoich scenariuszach? W Teatrze Automaton, który tworzyłeś przez 13 lat, do ubiegłego roku włącznie, stworzyłeś dziesięć spektakli. Marzy Ci się społeczeństwo artystów, ludzi wyzwolonych, wolnych? Potrzebna jest nam rewolucja przebiegająca w futurystycznym świecie? Poszukujesz sensu istnienia?
Faktycznie, takie młodzieńcze marzenia towarzyszyły działaniom Teatru Automaton. Kwestia wolności – nie tylko artystycznej – jest dla mnie w jakimś sensie kluczowa także dziś. Całe życie, na różnych poziomach negocjujemy nasze różne granice, walczymy o jakąś wolność lub odbieramy ją innym. Każdy jest w pewnym sensie skrzywdzony i każdy krzywdzi – ale sens tych ogólnikowych stwierdzeń trzeba umieć umieścić w konkretnym kontekście – w relacjach międzyludzkich, w konfliktach politycznych czy społecznych, w stosunku do religii czy w rolach wyznaczonych kulturowo przez płeć, albo w jakiejś futurystycznej utopii czy postapokaliptycznej symulacji. Wyobraźnia i współczesny świat podrzucają wiele tematów, ale cytując jeden z programów Teatru Automaton: „kluczową pozostaje kwestia wyzwolenia”. Czy jego efektem będzie powszechna zgoda, pokój i balanga na świecie, czy raczej indywidualny i może wirtualny eskapizm, jakaś nihilistyczna wizja samotności… tego wciąż nie wiem.
Dlaczego nie ma już Teatru Automaton?
Teatr Automaton współtworzyło dobre pięćdziesiąt osób. Dla większości była to działalność hobbystyczna, co nie znaczy, że pozbawiona profesjonalnego zaangażowania. Ja sam wiedziałem jednak, że tej teatralnej pasji nie mogę odkładać na wieczory czy weekendy – po prostu tym chcę się zajmować i tak faktycznie jest od kilku lat. Gdzieś w jakimś oświadczeniu napisałem, że w związku z osiągnięciem satysfakcjonujących rezultatów artystycznych uznaję Teatr Automaton za projekt spełniony. Każdy z nas czegoś się nauczył, może od czegoś uwolnił, bo przecież chodziło o wyzwolenie (śmiech). Część poznańskiej publiczności zapamięta może jakiś spektakl (niektórzy widzieli wszystkie) i dalej nie ma co odcinać kuponów. Nie mogę oczekiwać, że aktorki i aktorzy porzucą swoje prace i rodziny i po osiem godzin dziennie będą spędzać na scenie. Dziś pracuję głównie z osobami, które podjęły tę samą decyzję, co ja – rozwijają się artystycznie i poświęcają temu cały swój czas. Niektóre z tych osób były także w Teatrze Automaton. Wszystkie moje spektakle współtworzy od strony wizualnej Julia Kosek, która prawie 10 lat temu dołączyła do zespołu. Dziś jesteśmy parą i to wspólne zaangażowanie w sztukę wypełnia naszą codzienność – na dobrą sprawę my wciąż jesteśmy jakby w pracy, choć z drugiej strony jest to nasza pasja.
W Teatrze Wielkim jesteś od 2014 roku. Czym na Twojej mapie życia jest nasza Opera – przystankiem docelowym, trampoliną czy równoległym wymiarem do czegoś innego?
Jest w tej chwili jedną z najlepszych oper w Polsce i sądzę, że coraz bardziej liczy się także na mapie Europy, w związku z tym praca w tym teatrze jest dla mnie dużym wyróżnieniem i jednocześnie już stała się trampoliną do wielu innych miejsc i projektów. Myślę, że dla reżysera, w dodatku młodego - 33 to chyba wciąż młodość (śmiech) - nie ma jednak teatru, który mógłby być przystankiem docelowym. Chciałbym konfrontować swoje pomysły w różnych warunkach – artystycznych, produkcyjnych, ale także kulturowych. W każdym mieście i w każdym kraju, na różnych scenach z widownią na tysiąc lub dwadzieścia osób, inaczej postrzega się sztukę. Teatr Wielki to miejsce, w którym pięć lat temu zrodziła się moja nowa pasja i kariera, jaką jest reżyseria operowa. Zrozumiałem, że pewien rodzaj działania artystycznego, które może zmieniać świat i którego poszukiwałem w offie, paradoksalnie spełnia się w operze. Muzyka uruchamia emocje, nawet w pozornie sztucznej konwencji operowej, są one autentyczne. Wierzę, że ludzie kształtują swój światopogląd pod wpływem emocji, dlatego właśnie takiego działania teatralnego zawsze poszukuję – nie chcę nikomu mówić, jak powinien myśleć, chciałbym jednak, żeby przemyślał coś, co go realnie poruszyło. Wracając do poznańskiej Opery – jest dla mnie bardzo ważne także to, że pracują w niej ludzie, z którymi znam się już jakiś czas i którym ufam, a w pracy artystycznej to zaufanie jest bardzo potrzebne.
fot. Sylwia Klaczyńska
Reżyserowałeś też w Operze Kameralnej w Warszawie oraz spektakle za granicą. Zrodziła się z tego jakaś dłuższa współpraca?
Z relacji, które nawiązałem podczas tych projektów – tak. W Warszawskiej Operze Kameralnej projekcje video do „Ariodante“ stworzyli Leszek Garstka i Maja Ziarkowska, którzy w zeszłym roku zaprosili mnie i Julię do szalonego projektu warsztatów teatralnych na barkach rzecznych – w trzech miejscowościach, z uczestnikami w różnym wieku – od dzieci po emerytów – stworzyliśmy trzy różne spektakle. Natomiast opera Martyny Koseckiej „Klothó“, którą wyreżyserowałem w Rijece była grana także na festiwalach w Zagrzebiu i Wiedniu – spektakle transmitowała ponadto chorwacka telewizja oraz kanał Arte. Z Martyną jestem w stałym kontakcie i myślę, że niebawem rozpoczniemy kolejną współpracę nad czymś zupełnie nowym.
Angażujesz się także w inistatywy edykacyjne w poznańskim Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu. Jaki powinien być teatr dla młodzieży?
Taki sam jak dla dorosłych, a nawet trochę lepszy – pełen pasji. Myślę, że coraz mniej już jest w dzisiejszym teatrze dla dzieci i młodzieży jakiegoś dydaktycznego protekcjonalizmu. Tak, jak każdy dobry teatr – ten dla młodzieży powinien umieć zadawać pytania, niekoniecznie dawać odpowiedzi. Znów nie wiem, czy jest jakaś recepta na dobre przedstawienie – mam nadzieję, że nie ma… Od jakiegoś czasu pracuję w Centrum Sztuki Dziecka nad projektem będącym z jednej strony podsumowaniem moich doświadczeń z teatrem dla dzieci i młodzieży, z drugiej operowych – powstaje „Gwiezdnik”, opera dla dzieci od 8 roku życia, której libretto opowiada o smutku i świadomości przemijania, a muzyka Jarka Kordaczuka zawiera w sobie wiele współczesnych, niełatwych do wykonania, technik kompozytorskich. Jest to bardzo śmiałe przedsięwzięcie i dla mnie ogromne wyzwanie – być może jedno z najtrudniejszych, jakie do tej pory podejmowałem. Intuicja podpowiada mi jednak, że trzeba się z tym na serio zmierzyć i potraktować dzieci jak partnerów do rozmowy o rzeczach istotnych, a rodzicom być może dać jakiś pretekst czy nawet tak zwane narzędzia jak te dyskusje prowadzić.
Edukujesz nie tylko młodzież, ale i studentów przekazując im informacje z zakresu wiedzy o teatrze na UAM. Również wykładasz na Uniwersytecie Artystycznym i na Akademii Muzycznej. Czujesz misję, powołanie?
Na UAM zacząłem prowadzić zajęcia w związku ze studiami doktoranckimi. Ten – dla wielu młodych badaczy – niewygodny obowiązek okazał się dla mnie najważniejszym doświadczeniem tych studiów. Kontakt ze studentkami i studentami jest wymianą – inspiracji, poglądów, wątpliwości i wniosków. Na Scenografii UAP uczę już piąty rok – niektóre tematy i lektury okazują się na tyle ważne, że stanowią jakby mój osobisty kanon, z którym mierzą się kolejne grupy, ale także ja sam. Co roku zadaję (i sam czytam ponownie) na przykład … „Wyzwolenie” Wyspiańskiego i wciąż odkrywam w tym tekście nowy potencjał – zwłaszcza dziś tekst ten wydaję mi się szczególnie ważny i tę „kluczową kwestię wyzwolenia” w mojej twórczości odnosi do kontekstów, którymi do tej pory nie zajmowałem się w teatrze. Myślę więc, jak to mógłbym wystawić… I to jest może najważniejsza wartość prowadzenia zajęć na wydziale artystycznym, że zarówno ja, jak i studenci odnajdą w tych dyskusjach inspirację dla własnych pomysłów – ta wiedza o historii teatru i dramatu jest więc bardzo praktyczna. Nie umiem powiedzieć, że jest w tym jakaś misja czy powołanie. Lubię dzielić się wiedzą i doświadczeniem, ale także po to, by usłyszeć jakiś zwrotny sygnał – czy to działa, inspiruje czy przekonuje. Mam nadzieję, że korzystają z tego obie strony. Na Akademii Muzycznej ze studentami wydziału wokalno-aktorskiego pracowałem do tej pory raz – z bardzo fajną grupą studentek i studentów wystawiliśmy w moim odczuciu bardzo oryginalny spektakl na podstawie „Strasznego Dworu” i „Verbum Nobile” Stanisława Moniuszki. Jednak jeszcze nie wiem kto na tym skorzystał, a kto na tym wydziale powinien rozważyć kwestię wyzwolenia…
Gdyby tak studentom oddać wszystkie teatry, w którą stronę ukierunkowałaby się scena?
Wszystko wyglądałoby dokładnie tak samo – po wielu latach wiem, że studenci są równie zróżnicowani światopoglądowo, artystycznie czy emocjonalnie, tak jak obecnie pracujący zawodowo artyści. Inaczej może wyglądałoby to wszystko, gdyby oddać teatry nastolatkom! To byłby niezły odjazd, choć posiadacze dowodów osobistych pewnie już by tego nie zrozumieli.
Kto Cię aktualnie inspiruje, kogo lubisz czytać, czyje spektakle oglądać?
Niezmiennie od wielu lat inspiracji poszukuję w muzyce – może dlatego tak dobrze odnalazłem się w reżyserii operowej, także współczesnych dzieł, których prapremiery nieraz już realizowałem. Ostatnio playlista domowa to Musorgski, Donizetti i Claude Vivier (do którego utworów wciąż wracam, obsesyjnie wręcz). Natomiast wiosenna playlista samochodowa to składanki Aphex Twina, Autechre i ulubionego od lat Animal Collective. Wszystko to przeradza się w mojej wyobraźni w jakieś projekty teatralne, podobnie lektury. Oprócz wspomnianego Wyspiańskiego i tekstów, które zadaję studentom, czytam ostatnio …historię Polski, poszukując odpowiedzi, jak doszło do tego wszystkiego, co się dzisiaj dzieje… Jak tylko skończy się ten sezon artystyczny mam nadzieję znaleźć czas na najnowszą powieść Jacka Dukaja – od czasu jego „Perfekcyjnej niedoskonałości” czekam na coś podobnie wstrząsającego i pobudzającego wyobraźnię. I co roku latem mam nadzieję znaleźć czas na jego „Lód”, a także „Tęczę Grawitacji” Pynchona i wszystkie dzienniki Anais Nin. Czytam powoli, podkreślam ołówkiem fragmenty, każdy tekst od razu przerabiam na jakiś scenariusz, dlatego naprawdę potrzebuję czasu na te lektury. Zresztą projekt bardzo kameralnej opery na podstawie fragmentów dzienników Nin już powstał i mam nadzieję, że znajdę możliwość, by w końcu go zrealizować.
Jeśli chodzi o spektakle, to ostatnio duże wrażenie – zarówno muzycznie, jak i teatralnie – zrobiła na mnie opera Brittena „Billy Budd” w Operze Narodowej w Warszawie. Byłem też na „Innych ludziach” Masłowskiej/Jarzyny i z zaskoczeniem stwierdziłem, że to też prawdopodobnie jest opera… i w związku z tym odkryciem chyba lepiej odebrałem ten spektakl, niż się spodziewałem. W Poznaniu natomiast moją artystyczną zazdrość wzbudził Marcin Starosta (także absolwent „Łejerów”), który z grupą dzieci zrealizował w Teatrze Polskim chyba najbardziej awangardową, odjechaną i jednocześnie poruszającą interpretację „Hamleta”. Swoją drogą zaryzykuję stwierdzenie, że choć w Poznaniu nie ma żadnej wyższej szkoły teatralnej, to Łejery, jako podstawowa, godnie uzupełniają ten brak…
Właśnie mogliśmy oglądać "Ofelię" w Twojej reżyserii, w Teatrze Wielkim w Poznaniu, gdzie obecnie jesteś również reżyserem asystującym w spektaklu "Paria". Jak współpracuje się z takim reżyserem jak Graham Vick?
Reżysersko „Ofelia” jest jednym z ważniejszych spektakli, jakie zrobiłem. Bardzo mi zależy na skrupulatnej i głębokiej analizie psychologicznej, która przekłada się na przekonujące aktorstwo solistek. Tym bardziej, że w Sali Drabowicza dystans do publiczności jest niewielki – w zasadzie skróciliśmy go do minimum. Jeszcze nie wiem natomiast, jak będzie przebiegała praca nad „Parią” – poznamy się osobiście za kilka dni. Pierwszy raz w życiu podjąłem się tego rodzaju wyzwania, by asystować innemu reżyserowi. Zawsze wolałem kształtować własne wypowiedzi artystyczne i jednocześnie brać za nie pełną odpowiedzialność. Graham Vick jest jednak twórcą wyjątkowym – realizuje spektakle operowe w miejscach, w których trudno wyobrazić sobie tego rodzaju sztukę, angażuje do nich duże grupy wolontariuszy, niekoniecznie profesjonalnych wykonawców różnych dziedzin i zestawia klasykę z naszym współczesnym doświadczeniem. Sam wymyślam wiele podobnych projektów i mam nadzieję, że kiedyś będę miał wystarczające możliwości, żeby je realizować. Być może więc będę mógł się czegoś nauczyć podczas pracy nad „Parią”. Myślę, że niebawem pewną pustkę po Teatrze Automaton zastąpi jakaś nowa, eksperymentalna formacja teatralno-operowa, złożona z profesjonalistów, którzy – podobnie jak ja – w czasie wolnym od pracy artystycznej zajmują się …pracą artystyczną. I to są plany na najbliższy czas – mam nadzieję, że wkrótce będę mógł na ten temat powiedzieć coś więcej.