18 lat klubu Blue Note - Martin Lawrence
| Ł. K.
I dobrze się stało, że osiemnaście lat temu Leszek Łuczak postanowił zajrzeć do zamkowej kotłowni, posprzątać i zrobić w Poznaniu klub jazzowy z prawdziwego zdarzenia. Tym bardziej, że motywacji nie szukał wówczas w koniunkturze rynku, a jedynie w kolekcji płytowej, której większość oznaczona była logiem nowojorskiej wytwórni Blue Note, zatem marki kultowej dla wszystkich znawców muzyki.
14 lutego 1998 zaczęło się oficjalnie. Jan Ptaszyn Wróblewski jako pierwszy zagrał w miejscu, które przez kolejne lata gościło najznakomitsze nazwiska światowej estrady. Był tu chociażby Kenny Garrett z imponującymi solówkami saksofonowymi i szalejący na perkusji Al Foster. Dave Liebman grał nam „Sam’s Float”, Billy Harper „I Do Believe”, a Chico Freeman “Wise One”. Lista artystów krajowych i zagranicznych jest naprawdę długa i co ważniejsze, członkowie Stowarzyszenia Inicjatyw Muzycznych wciąż ją konsekwentnie rozwijają. W ostatni piątek dopisali do niej z dumą projekt Martin Lawrence, czyli wspólne dzieło trzech amerykańskich geniuszy.
Pierwszy z nich to Ambrose Akinmusire – młody, kalifornijski trębacz poruszający się swobodnie między ludowością Chopina a eksperymentami Björk. Drugi to niemniej utalentowany Thomas Pridgen, również słynący z eklektyzmu i niezwykłych osiągnięć (pomimo braku sędziwych lat). Jako perkusista odnajduje się świetnie zarówno obok jazzmanów, jak i zespołów rockowych (popularna The Mars Volta). Do kompletu dołączmy hammondzistę Mike’a Aaberga, by mieć stuprocentową gwarancję, że show w ich wykonaniu to zawsze pozycja obowiązkowa.
W „blunocie” zaczęło się niewinnie – melancholijne przywitanie Ambrose’a przywołało na myśl jego ostatnią płytę, gdzie lider wielokrotnie schodził na drugi plan, aby dać pełną przestrzeń swoim gościom. Podobnie było przez cały wieczór na osiemnastych urodzinach poznańskiego klubu. Może tylko proporcje nie zostały zachowane, bo Mike ewidentnie został zdominowany przez popisy wybitnego Thomasa Pridgena. Trochę szkoda, gdyż to właśnie brzmienie Hammonda sprawiło, że całość znacznie zyskała na przystępności dla osób, które są niedzielnymi słuchaczami jazzu. Nie twierdzę, iż pierwsza improwizacja Akinmusire’a mogła komukolwiek zabrzmieć niewłaściwie, ale Mike jako ważny element tria powinien dostać przynajmniej jedno, dłuższe solo.
Druga ciekawa rzecz – to mój pierwszy kontakt z muzyką Ambrose’a na żywo, ale mam wrażenie, że z powodu spotkania ze swoimi koncertowymi przyjaciółmi, jego występ bliższy był znacznie delikatnym nagraniom z debiutu niż cięższym (bo bardziej politycznym, więc afrocentrycznym?) kompozycjom z ostatniego longplaya. Dla publiczności świętującej jubileusz to z pewnością dobrze, ale Ci, którzy przyszli w piątek jako miłośnicy The Imagined Savior mogli czuć się zawiedzeni. Na tym albumie w końcu Hammond nie występuje nawet przez sekundę. Co jednak zyskali w zamian owi słuchacze? Znaną doskonale charyzmę twórczą trębacza, wyrazistość jego partii oraz fuzyjność, która coraz bardziej przylega do wykonawcy z nowojorskiego kręgu wydawniczego.
Panowie dość szybko uciekli na przerwę. Po powrocie na szczęście wydarzyło się najlepsze. Wpierw publikę porwał perkusista, potem mistrzowską improwizację zaprezentował lider, by Pridgen ponownie mógł rozszaleć się na bębnach. Co interesujące, mało w jego graniu dało się usłyszeć rockowego zacięcia, jakby oddzielanie gatunków przychodziło mu naturalnie. Sam groove musiał ruszyć każdego, natomiast Ambrose jako świetny kompozytor wiedział, że całość trzeba zwieńczyć subtelnością trąbki.
To jeszcze nie koniec – klub Blue Note planuje świętować swoją pełnoletniość przez cały miesiąc, więc odwiedźcie to ważne dla Poznania miejsce, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Co prawda, gwiazd pokroju Ambrose’a już nie będzie, ale w najbliższych dniach zagrają polscy artyści oraz amerykański wirtuoz organów – Brian Charette. Pozostaje tylko życzyć klubowi wszystkiego najlepszego, a za właściciela wnieść głośny toast najdroższym nowojorskim szampanem. Sto lat!
Zdjęcia udostępnione dzięki uprzejmości klubu Blue Note.
tekst: Ł. K.