"Nigdzie się nie wybieramy"
Łukasz Napora - współorganizator Audioriver
| Malika Tomkiel
Trzy dni muzycznej beztroski, coraz większa liczba artystów z całego świata i ilość osób tańczących na plaży. Komplikacje? Bez nich byłoby nudno. Jednak klucz do sukcesu leży w strategii, a ciągła nauka doprowadziła do rozwoju na najwyższym poziomie. Większość z nas, zna festiwalowe realia jedynie z punktu widzenia uczestnika. Zobaczmy co dzieje się po drugiej stronie barierek.
Przed uczestnikami 12 edycja Audioriver. Mógłbyś zdradzić jak rozwijała się inicjatywa na przestrzeni ostatnich lat?
Zmiany następowały małymi krokami. Zaczynaliśmy od trzech scen, mniejszej produkcji i ciekawych, ale nie bardzo znanych poza elektroniczną niszą artystów. Na przestrzeni lat dbaliśmy jednak o to, aby każdą poszczególną część festiwalu stopniowo ulepszać i urozmaicać. Dlatego dziś scen jest aż 8, do tego mamy o wiele bardziej rozbudowaną produkcję, znacznie więcej multimediów i dużo dodatkowych atrakcji. Ponadto, w ciągu roku przygotowujemy Konferencję Muzyczną i realizujemy różne projekty, takie jak seria video Technikum Taneczne, a na samym festiwalu, poza główną częścią na plaży, produkujemy Targi, Kino, plus organizujemy dla – wielu osób – najważniejszą część Audioriver, czyli Sun/Day. Dowód na to, że wszystkie te działania mają sens, to liczba sprzedanych biletów, które w ostatnich kilku latach znikają w całości jeszcze przed startem wydarzenia.
Są to jednak techniczne aspekty. Co z tymi muzycznymi?
Od początku naszym zamiarem było organizowanie festiwalu z ciekawą muzyką elektroniczną. Na pierwszych edycjach mieliśmy reprezentantów brzmień house, techno i drum and bass – na głównej scenie można było usłyszeć np. Cobblestone Jazz, czyli projekt, który należy raczej do tych bardziej niszowych. Z czasem mieliśmy coraz więcej pomysłów, ale i możliwości, dlatego zaczęli się u nas pojawiać przedstawiciele innych brzmień, jak również artyści bardziej znani, tacy jak Ricardo Villalobos czy Richie Hawtin. Z kolei na Main Stage pojawiały się coraz większe projekty i zespoły, które robiły niesamowite show nie tylko od strony muzycznej, ale i multimedialnej. Tak naprawdę zawsze chcieliśmy, aby Audioriver był festiwalem wielowymiarowym – zarówno, jeśli chodzi o brzmienia czy nurty, jak i inne doznania. Dlatego dziś Audioriver to nie tylko muzyka, ale również wiele więcej – niesamowita atmosfera, świetni ludzie i super wspomnienia.
Który z dotychczasowych bookingów szczycił się najlepszą frekwencją?
Jeden z tych, które zrobiły na nas ogromne wrażenie, to koncert Paula Kalkbrennera z 2013 roku. Mieliśmy wtedy pierwszy sold out, a sam artysta też był niezwykle popularny po udziale w filmie „Berlin Calling”. Na Underworld podczas dziesiątej, jubileuszowej edycji też było mnóstwo osób, które chciały usłyszeć „Born Slippy”. Było sporo takich momentów i będziemy o nich pamiętać bardzo długo. Jedyny minus takich sytuacji był taki, że przy dużym obłożeniu głównej sceny natykaliśmy się na problemy z dowiezieniem artystów na teren festiwalu. Niestety nie ma jednak innej drogi, aby dotarli na miejsce, ale też udaje nam się z tym coraz lepiej radzić od paru lat.
Pewnych rzeczy po prostu nie da się przewidzieć. Jak radzicie sobie z sytuacjami kryzysowymi?
Wiedzę nabywamy z doświadczeniem, a poza tym słuchamy ludzi i wyciągamy wnioski z corocznej przeprowadzanej przez nas ankiety. Można w niej ocenić różne aspekty festiwalu i pozostawić swój komentarz, a my dzięki temu dowiadujemy się o sprawach, które nam z perspektywy organizatorów mogą czasem umykać. Pewnych wydarzeń jednak nie da się przewidzieć i wtedy rozwiązujemy problem na bieżąco. Zdajemy sobie sprawę z tego, że czasem coś może pójść nie tak. Taka jest natura imprez masowych.
Z punktu widzenia organizatora, co stanowi największe wyzwanie podczas planowania festiwalu? Taka jedna rzecz, która śni się po nocach.
Wyzwań jest wiele. Głównych organizatorów Audioriver jest trójka, każdy z nas ma swój zespół, podwykonawców i w trakcie pracy napotykamy różne problemy. Nie jest to co prawda moja działka, ale na pewno dużym wyzwaniem jest odpowiednie zaaranżowanie terenu oraz budowa festiwalu. Ponadto, wiele uwagi poświęcamy na dobór artystów, a potem wszystkie sprawy techniczne oraz logistyczne, które są związane z ich występami. Do tego odpowiednia promocja, którą rozpoczynamy długo przed festiwalem. No i bilety, które wskazują na to, czy robimy to dobrze i czy ludzie nam ufają. Przy mnogości tych wszystkich działań wszędzie można popełnić błąd.
Albo stracić głowę. Macie bardzo wielu, często skrajnych tematycznie, partnerów medialnych. Do jakiej grupy docelowej chcecie trafić?
Celujemy przede wszystkim do fanów różnych odmian muzyki elektronicznej – chcemy, aby każdy czuł się u nas dobrze, dlatego część programu poświęcamy brzmieniom techno i house, kolejną muzyce drum & bass, a jeszcze inną nieco bardziej eksperymentalnym brzmieniom. Druga grupa to ludzie, którzy być może nie są tak mocno związani z elektroniką, ale mogą się u nas bawić równie dobrze, do czego ich mocno zachęcamy. Dlatego współpracujemy z różnymi partnerami, nie tylko muzycznymi, bo chcemy, aby przekaz Audioriver docierał szerzej – do osób o różnych zainteresowaniach.
Ze słuchaczami elektroniki jest chyba trochę inaczej niż w przypadku fanów innych gatunków.
W przypadku muzyki elektronicznej następuje pewien cykl chodzenia do klubów. Główny okres imprezowania to studia i czas zaraz po nich. Potem dojrzewamy, szukamy stabilizacji i myślimy o rodzinie, więc siłą rzeczy czasu i chęci na kluby jest coraz mniej. Jakiś czas temu miałem okazję przeprowadzać mini ankietę wśród aktywistów sceny z różnych polskich miast na ten temat i wyszło z niej, że co 2-3 do 5 lat wymienia się publiczność w klubach. Dla nas to też znak, że cały czas musimy myśleć nie tylko o tych, którzy byli z nami wcześniej, ale również o nowych osobach, mogących dopiero wchodzić w ten świat. Tegoroczna edycja Audioriver jest jednak nieco bardziej „rdzenna” niż kilka ostatnich.
Rdzenna?
W programie przeważają wykonawcy, którzy raczej znani są osobom nieco bardziej zorientowanym w muzyce elektronicznej. Weźmy choćby fakt, że podczas tegorocznej edycji festiwalu wystąpi aż 6 artystów z Detroit, czyli miasta, w którym narodziło się wiele tanecznych brzmień dziś rządzących na parkietach. Nie znaczy to jednak, że liczymy wyłącznie na „rdzennych” fanów – zależy nam również na tym, żeby i ci mniej zorientowani w elektronice dowiedzieli się czegoś nowego i wartościowego.
Widać to też obserwując rozwój polskiego rynku klubowego. Z samego Poznania będziemy mieli wśród artystów na Audiorver całkiem pokaźną reprezentację.
Rozwój całej sceny to właśnie jeden z powodów, dla których podjęliśmy taką, a nie inną decyzję w sprawie programu. Kilka tam temu musieliśmy bardziej otwierać gatunkowo festiwal, żeby budować frekwencję i tym samym zainteresowanie elektroniką w naszym kraju. Dziś jest już w Polsce tylu fanów tej muzyki, że można sobie pozwolić na wydarzenie bardziej skoncentrowane właśnie na niej. Inna sprawa, to na ile mówimy o chwilowej „modzie na techno” a na ile o trwałym rozwoju sceny.
O tym lepiej nie mówmy. To byłoby tematem na napisanie osobnej książki.
I zanim byśmy ją wydali, rzeczona moda byłaby już przeszłością. Faktem jest, że widać wzrost popularności elektroniki i było to chyba kwestią czasu. Nawet hip hop jest przecież już na wskroś elektroniczny.
A co udało się Wam finalnie „wyciągnąć” od radnych miasta Płock? Mam na myśli kwestię związaną z ciszą nocną. Myśleliście wtedy o zmianie lokalizacji wydarzenia?
W najbliższym czasie nigdzie się nie wybieramy. Współpraca z miastem przebiega dobrze i nie myślimy o innym miejscu. Jakiś czas temu pojawiły się o nas nieprawdziwe informacje i postanowiliśmy je sprostować, dlatego wystosowaliśmy specjalny list. Nic w kontekście Płocka i Audioriver się nie zmienia.
Wszystkie kryzysy udało się zażegnać, bilety prawie wyprzedane, a booking zapowiada się znakomity. Pozostało mi już tylko powiedzieć do zobaczenia.