Chopin rapu
Matheo
| Aleksandra Dobieżyn
Matheo, a właściwie Mateusz Schmidt, to artysta, którego nie trzeba przedstawiać. To jeden z najlepszych producentów muzycznych młodego pokolenia w Polsce. Czym dla Matheo jest muzyka, jaki wpływ ma na jego życie, z kim mu się najlepiej współpracuje i jakie ma plany na przyszłość, dowiecie się z poniższej rozmowy. Zapraszamy!
Wyprodukowałeś w całości kilka dobrych albumów, m.in.: dla Gurala, Wall-ego, Winiego, Tedego i Soboty, kilkadziesiąt naprawdę niezłych bangerów, nie tylko dla polskich artystów. Zostałeś również wyróżniony jako najlepszy producent roku 2009. Czy takie osiągnięcia możesz nazywać już sukcesem? Czy czujesz, że to dopiero początek i chcesz jeszcze więcej?
Matheo: Jasne, że to dopiero początek! To nie jest na razie żaden sukces. Wiesz, tak naprawdę to niektórzy ludzie znacznie dłużej dochodzili do pewnego poziomu, np. Alchemist, zanim zrobił swój pierwszy komercyjny utwór, ponad 10 lat produkował bity, żeby w ogóle gdzieś zaistnieć. Dla mnie to wszystko, co się dzieje, to dopiero przedsmak sukcesu. Swego czasu różnie bywało z tą muzyką, w Polsce jest trochę trudniej tworzyć muzykę niż np. w Stanach – nie masz wszystkiego podanego na tacy, wielu rzeczy musiałem nauczyć się sam i przez to straciłem też wiele cennego czasu. Miałem jednak dużo samozaparcia, dziś więc mogę powiedzieć, że i nauka, i ciągłe próby wyszły mi na dobre.
FM: Kilkakrotnie udzielałeś się, nazwijmy to, „na mikrofonie”, w kawałkach ludzi, z którymi współpracowałeś. Co jest Ci bliższe – pisanie tekstów czy tworzenie muzyki?
M: Muzyka. Przede wszystkim dlatego, że akurat jestem lepszy w jej tworzeniu. Pisanie tekstów lub po prostu rapowanie traktuję zdecydowanie bardziej jako hobby. Lubię muzykę, tworzę ją, więc poniekąd chciałbym również odnaleźć się na swój sposób w tym obszarze, jednakże Nie mam jakiegoś wielkiego parcia na bycie raperem, nie uważam, że jestem jakoś wybitnie w tym dobry. Mam po prostu pewnego rodzaju wrażliwość muzyczną, która pozwala mi na to, że mogę również i tego spróbować, dlatego próbuję (uśmiech).
FM: Jesteś jednym z niewielu producentów (w szczególności tych zajmujących się rapem), którzy mimo tak współcześnie zaawansowanej technologii, za każdym razem wracają do prawdziwych, „żywych” instrumentów. Niedawno nauczyłeś się także grać na nowych instrumentach, które wykorzystałeś w swoich produkcjach. Czy w takim razie można polegać tylko na elektronice?
M: Nigdy nie uważałem, że można polegać jedynie na elektronice. Zawsze bardzo lubiłem ten styl tworzenia i nadal bardzo lubię. Dalej zgłębiam jej tajniki, tak jak zresztą wszystkich innych rodzajów muzyki. Wciąż rozwijam swoje umiejętności związane z elektroniką, ale uważam, że muzyka to nie tylko jeden określony nurt, np. hip-hop. To nie tylko rock, „żywe” granie bądź granie na sprzętach elektronicznych, tudzież na komputerze. Dopiero to wszystko połączone daje jedną spójną całość. Dlatego też nauczyłem się grać na wielu instrumentach. Kocham muzykę i chciałbym się rozwijać w różnych jej aspektach, stąd też robię takie utwory, w których dźwięki zawdzięczam nie tylko elektronice, ale inspiruję się innymi kierunkami, jak: folk, czasem rock, soul itd. Najczęściej lubię je wszystkie ze sobą miksować i tyle!
FM: Polska to piekło i czarna dziura dla artystów czy szansa na rozwój i nowe możliwości?
M: I jedno, i drugie. To wszystko zależy od tego, jak nakieruje się swój umysł, swoje działania na to, co chce się osiągnąć. Pod wieloma względami oczywiście jest nam trudniej niż choćby Amerykanom w Stanach. Tam np. w każdy poniedziałek dzięki garażowym wyprzedażom różnych sprzętów możesz sobie tak na dobrą sprawę zebrać całe studio domowe, w ciągu jednej rundy pickupem po bogatej dzielnicy. To właśnie ta różnica. Moje początki? Miałem radio od babci, „pół głośnika”(śmiech) i komputer, który kupił mi mój ojciec. Do tego dostałem program do tworzenia muzyki z jakąś przypadkową gazetą. Mogę uznać, że w tym wszystkim miałem troszkę farta, ale nie było łatwo. Jak już mówiłem, wielu rzeczy musiałem nauczyć się sam, nie miałem nawet w pobliżu ludzi, którzy też zajmowali się tworzeniem muzyki i mogliby służyć radą.
FM: Czyli polscy artyści mają trudniej?
M: Ze względów materialnych – tak. Ale mamy też przewagę – bogatą historię, którą możemy wykorzystać w muzyce. Ludzie często zapominają o tym, że dzięki takiemu zapleczu historycznemu, możemy brzmieć trochę inaczej niż wszyscy, niż cała reszta świata, i właśnie staram się ten aspekt różnorodności polskiej kultury wykorzystywać podczas tworzenia utworów. Oczywiście, nie ukrywam, że często inspiruję się Stanami Zjednoczonymi i tamtejszym hip-hopem, ale nie robię już teraz tylko rapu, ale tak właściwie wszystko. Okres nadmiernej fascynacji tylko muzyką „stamtąd” już mi minął. Teraz uważam, że mając ten background polski, jestem o wiele bardziej egzotyczny niż producenci amerykańscy, co uważam za ogromny plus. Dlatego też myślę, że jeśli ktoś chce rozpocząć tworzenie muzyki właśnie w Polsce, powinien zdać sobie sprawę, jak przekuć swoje wady w zalety. Jeśli to się sprawdzi, warunki pracy artystów w naszym kraju a zagranicą mogą się bardziej zrównoważyć.
FM: Co jest Twoim motorem napędowym? Co Cię inspiruje w działaniu i tworzeniu nowych kawałków? Czy dajesz się ponieść chwilowej wizji, czy styl danego kawałka jest z góry narzucony przez artystę, dla którego tworzysz?
M: Po części jest narzucony, bo wiadomo przecież, że każdy artysta ma swoją stylistykę i nie chciałbym kompletnie jej burzyć – wolę działać, dogadując się i współpracując, można wtedy osiągnąć fajny, synergiczny efekt. Inspiracja jest bardzo trudna do wytłumaczenia – nigdy nie ma jednego i tego samego natchnienia podczas tworzenia utworów, za każdym razem towarzyszą temu odmienne uczucia.
FM: Z kim Ci się najlepiej współpracuje/współpracowało?
M: Wiesz, każdy jest na swój sposób specyficzny, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Z każdym artystą współpracuję inaczej. Nie ma na świecie dwóch osób o takich samych liniach papilarnych; więc przekładając to na świat muzyki i sztuki, to nawet jeśli dwie osoby robią to samo, to jedna jest tego wynalazcą, a druga co najwyżej może tylko ten pomysł kopiować . Wychodząc z założenia, że każdy człowiek jest inny, ma swoje plusy i minusy, staram się oczywiście odnaleźć u każdego jak najwięcej superlatyw. Dlatego też wszystkie moje współprace z artystami zawsze różnią się od poprzednich i staram się każdorazowo stworzyć coś unikatowego i na swój sposób oryginalnego.
FM: W swoich utworach bardzo często czerpiesz z muzyki folklorystycznej, afrykańskiej, etnicznej. Dlaczego?
M: Gdyby współczesny człowiek cofnął się w czasie, powrócił do korzeni, znalazł się w totalnie pierwotnym okresie, gdzie dopiero właśnie ktoś odkrył, że uderzając kamieniem o kamień, można stworzyć określony rytm i do tego wprowadzić się w jakiś ekstatyczny i transowy stan nirwany, zrozumiałby, że to wszystko, co jest teraz, to właściwie odwoływanie się do czegoś, co w nas głęboko drzemie od wielu tysięcy lat. Dlatego zwracam się do takiej muzyki. Uważam, że poniekąd moje utwory gdzieś odwołują się do takiej pierwotnej wizji muzyki i czegoś, co inspirowało ludzi od samego początku. Wszystko, co się potem działo, to jedynie wariacja na temat. Tak jak każdy organizm ma swoje podstawowe funkcje – musi jeść, spać, uprawiać sex itd., tak ja uciekam się właśnie do tych podstawowych muzycznych odruchów. Kiedy mam znaczny nadmiar pomysłów i zbyt dużo kombinuję, uwielbiam wtedy odwoływać się do takiej właśnie muzyki, która pozwala mi zresetować to wszystko i na nowo chłonąć fajne pomysły i czerpać nowe inspiracje.
FM: Jako producent muzyczny zajmujesz się również reżyserią dźwięku podczas zawodów KSW. Jak rozpoczęła się Twoja współpraca z organizatorami Konfrontacji Sztuk Walki?
M: Nie zajmuję się dokładnie reżyserią dźwięku, odpowiadam za tworzenie oprawy muzycznej. Robię muzykę pod trailery, pod zapowiedzi, muzykę otwierającą i zamykającą galę, podczas przerw między walkami itd. Współpraca rozpoczęła się chyba od 8. Gali KSW. Właściwie wszystko zaczęło się przez Waldemara Kastę i urodzin Tedego w Mielnie. Na imprezie był również Maciek Kawulski. Przy stole wymienili opinie dotyczące oprawy muzycznej na dotychczasowych galach. Waldek stwierdził, że jest słaba i widziałby to na swój zupełnie odmienny sposób. Po tej rozmowie Maciek przedstawił się Waldkowi i zaproponował mu zmianę tej oprawy. A że akurat robiłem z Waldkiem tę pierwszą płytę, „Prawdę Nagą”, później kolejną –„13kę”, więc zgłosił się do mnie w tej sprawie. Stworzyłem pierwszy, główny utwór dla federacji KSW, Maciek był zachwycony i tak się rozpoczęła nasza współpraca. Dla mnie jest to także szansa, żeby zaistnieć w trochę innej sferze muzyki niż hip-hop. Przed nami jeszcze 19. Gala, jestem już w trakcie przygotowań, na 20. zaaranżuję coś wyjątkowego…, ale na ten temat jeszcze nic nie powiem (uśmiech).
FM: Wielokrotnie miałeś kontakt z raperami zza oceanu lub chociażby zza naszej zachodniej strony: czego według Ciebie brakuje polskim raperom lub odwrotnie – w czym jesteśmy lepsi?
M: Jeżeli porównalibyśmy teksty raperów np. ze Stanów i z Polski, to częstokroć jest tak, że Ci z Polski mają o niebo lepsze teksty – beznadziejny polski raper potrafi o wiele lepiej dobrać słowa w swojej piosence niż powiedzmy amerykańska gwiazda rapu. No i tu niestety właściwie kończy się przewaga… Największym plusem raperów zza oceanu jest to, że tam wciąż obowiązuje kult tego, co robisz. Jeśli ludzie decydują się, że chcą robić rap czy nawet grać na kubłach w metrze, to robią to do końca i to u nich widać. I nawet jeśli ktoś nie ma talentu, nie wyciśnie ze swojej liryki czegoś więcej, to poświęca się w całości temu, co robi. Tę charyzmę widać zwłaszcza na koncertach. Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Stanów, od razu zauważyłem, że ludzie nie są skromni, mówiąc o tym, co robią. Wychodzą z takiego założenia. Nawet gdyby ktoś był słaby, specjalnie powie Ci, że jest najlepszy na świecie – bo możliwe, że akurat Ty jesteś tą jego jedną, życiową szansą i go docenisz. U nas niestety, liczy się przede wszystkim fałszywa skromność, której ludzie nadużywają i kłamią. Ktoś ci powie, że robi muzę tylko dla swoich ludzi i kasa się nie liczy, a chwilę później zagra koncert, za który dostanie kupę hajsu, i co? Przecież go nie odda, już nieważne, na co wyda, ale weźmie tę kasę. Więc po co ściemniać, że się to robi tylko z bezinteresownych pobudek?
FM: Czy muzyka wypełnia całe Twoje życie, czy wolisz oddzielać ją od innych, prywatnych spraw? Czy słuchasz muzyki w każdej wolnej chwili, czy lubisz ciszę?
M: Muzyka wypełnia 90% mojego życia. Ale czasem potrzebuję takiego restartu, czasu, kiedy nie słucham niczego i siedzę w ciszy. Czasem zdarzy się, że na siłę zarządzę sam sobie przerwę, bo wiem, że wyjdzie mi to na dobre. A tak naprawdę, w swoim życiu, od powiedzmy 11 lat, nie miałem dłuższej przerwy od tworzenia muzyki niż około tygodnia.
FM: Czy możesz nam zdradzić, jakie nowe produkcje szykujesz w najbliższym czasie? Czy będzie to kolejna nietypowa kolaboracja, czy może jakiś autorski projekt?
M: Wszystko na raz. Tak naprawdę, w tym roku zrobię muzykę dla kogoś, kogo absolutnie nikt się nie spodziewa. Chciałbym zrealizować to wszystko, co właściwie obiecywałem w zeszłym roku, ale mi niestety nie wyszło. Może nawet więcej niż te 6–10 albumów, które w całości zrobię? Połowa tych projektów to aranżacje hip-hopowe, reszta – zupełnie inna. Po części chcę udowodnić wszystkim, że dam radę, chcę zdobywać uznanie ludzi, chcę, żeby wypływały z tego same pozytywne rzeczy: endorfiny czynią z Ciebie lepszego człowieka, dodatkowo dostajesz za to szmal (śmiech). Oprócz tego chcę się rozwijać. Wyobraź sobie: płyniesz łódką, masz przed sobą 10 wysp i nie wiesz, na którą wpłynąć. Zawrócisz? Nie sprawdzisz, co się na każdej znajduje? Ja sobie powolutku płynę i odwiedzam te wysepki i albo na którejś coś znajdę, albo nie. I na tym to tak właściwie wszystko polega.
FM: Chcesz jeszcze coś dodać od siebie?
M: Generalnie, jeśli ktoś jest raperem, sprzątaczem, hejterem czy kimkolwiek innym, to niech będzie konsekwentny w tym co robi, i niech robi to do końca!