
„Ta płyta jest w stu procentach autentyczna!”
Terrific Sunday
| Aleksandra Mensfel
Debiutancki album poznańskiej grupy Terrific Sunday - „Strangers, Lovers”, nad którym Freshmag objął patronat, będzie miał swoją premierę już niedługo, bo 9 października. Spotkaliśmy się z zespołem, by porozmawiać o nowej płycie, pracy w grupie, niespodziankach, niedoskonałościach i oczekiwaniach.
Numery, które nagraliście, maja już parę miesięcy. Jak to wygląda, macie drugie tyle nowych
i nie możecie się doczekać żeby je nagrać, czy szlifujecie ten podstawowy materiał, który wszedł na płytę?
Maks: Tak naprawdę, póki nie dostaliśmy ostatecznych miksów...
Artur: ...ale tak faktycznie było! Ja wiem, co Maks chce powiedzieć, ale on będzie długo gadał. (śmiech)
Maks: Dopóki nie dostaliśmy ostatecznych miksów płyty, cały czas skupialiśmy się na tym starym materiale, analizowaliśmy go i to było błędne koło.
Artur: Mieliśmy też taką blokadę na wszystko, nagrywaliśmy płytę w styczniu, mieliśmy ją dostać w kwietniu i dostaliśmy ją w kwietniu, ale przyszłego roku. Czas oczekiwania na gotowe miksy
i mastery nas blokował, nie potrafiliśmy grać.
Maks: Na szczęście już zamknęliśmy ten rozdział. Ostatnio od tygodnia siedzimy intensywnie na salce i pojawia się dużo utworów, dużo szkiców. Niektóre numery są skończone i nie możemy się doczekać żeby je nagrać.
Za chwilę wychodzi Wasza debiutancka płyta. Zawsze tak jest, że zespół po wydaniu takiego albumu oczekuje czegoś. Umiecie określić miejsce, w którym chcielibyście być za, np. pół roku?
Artur: Od samego początku na nic się nie nastawiamy, niczego nie oczekujemy, żeby się nie rozczarować, ponieważ wiele osób się rozczarowało. Niczego nie planujemy, nigdzie nie chcemy być za pół roku, chyba, że być w meskalinie i pić piwko. A jak się nadarzy okazja, przyjdzie nam gdzieś zagrać, to będziemy się po prostu tym cieszyć, ale to nigdy nie było planowane i chcemy uprzedzić, że to nigdy nie będzie planowane.
Maks: Skrycie marzy nam się to - gdy przyjedziemy do Wrocławia, to przyjdzie trochę ludzi, następnego dnia pojedziemy do Koszalina i też przyjdzie trochę osób - że będziemy mogli się poruszać po różnych miejscach w Polsce i będziemy mieć słuchaczy.
Jak zareagowaliście na informację, że zainteresowała się wami wytwórnia, że wydacie płytę?
Maks: Ja je***!
Artur: Trochę tak właśnie było, ale bardziej na zasadzie niedowierzania, to raz, dwa, że tak naprawdę było bardzo dużo stresu z tym związanego. Nie dość, że my nigdy nie mieliśmy styczności z takim montażem, to też nasi najbliżsi znajomi z Poznania nie mieli takiej sytuacji typu kontrakt z Sony, Universalem czy Warnerem, albo mieli, ale o tym nie mówili... Po prostu się baliśmy, długo się baliśmy i jak byliśmy już „podpisani”, i wiedzieliśmy, co i jak, to nadal się baliśmy, bo to jest trochę tak, że nagle do twojego zespołu dochodzi z 15 osób, i każda osoba odpowiada za coś innego i o czymś innym decyduje. Ty masz jednak najwięcej do powiedzenia, ale to jest w jakiś tam sposób, nie chcę powiedzieć kierowane... ale na pewno sprawdzane. Zawsze braliśmy konsekwencję za swoje czyny sami, a w momencie, gdy podpisaliśmy kontrakt, to się okazuje, że, np. gdy Stefan źle się czuł w Dzień Dobry TVN, to dostajemy cynka, że ktoś z wytwórni jest niezadowolony, bo Stefan nie macha grzywą.
To jak się z tym czujecie?
Artur: Jest naprawdę w porządku. Da się dogadać. W końcu to są tylko ludzie i po jakimś czasie dochodzisz do wniosku, że im zależy na tym samym, co nam - oni biorą produkt, który chcą dobrze sprzedać, a my chcemy grac dużo koncertów, mieć dużo ludzi na koncertach, sprzedać dużo płyt i być rozpoznawalni.
Jest to z waszej strony prawdziwe?
Maks: Myślę, że jest to prawdziwe przede wszystkim, dlatego że wytwórnia nie powiedziała ani jednego słowa w kwestii wyglądu płyty.
Mieliście wolną rękę.
Maks: Tak, absolutnie wolną...
Stefan: Mogliśmy zrobić wszystko, co chcieliśmy.
Artur: Dyrektor artystyczny chciał mieć nasze demo jakoś do końca listopada, żeby zobaczyć zarys, szkielet materiału, wysłaliśmy demo i w całości to łyknął, twierdził, że jest to zajebiste, i że musimy wybrać producenta.
Stefan: Dyrektor artystyczny, którego pozdrawiamy szczerze, był obecny przy naszych nagraniach w Gdańsku i trafił na najlepsze 6 godzin. Nagraliśmy 3 numery i jako przedstawiciel wytwórni przyszedł, usiadł obok Marcina Borsa...
Maks: Marcin obok Marcina...
Stefan: …posłuchał tych sześciu godzin i wyszedł ze studia bez słowa. Wiedzieliśmy, że coś się dzieje....
Artur: …ale w międzyczasie dostał ode mnie baty w bilarda.
Stefan: Nieprawda, było 1:1.
Artur: No, dobraaa...
Nie kusiło Was, żeby jednak nagrać jakiś numer po polsku?
Artur: W momencie, kiedy negocjowaliśmy warunki kontraktu, wytwórnia chciała usłyszeć numer po polsku, byliśmy przestraszeni, ale podjęliśmy rękawicę...
Maks: I zostaliśmy znokautowani...
Artur: Nagraliśmy w końcu ten utwór, wysłaliśmy do wytwórni, a wytwórnia na to, że „dobra, żartowaliśmy, śpiewajcie po angielsku”. (śmiech)
Nie uważacie, że na polskiej scenie muzycznej język polski jest lepiej przyjmowany przez polskich słuchaczy?
Maks: Nieee, wydaje mi się, że tu się dużo zmieniło. Dobrym przykładem jest Rebeka, która gra w Polsce koncerty dla kompletów, a śpiewają po angielsku.
Artur: No tak, ale są polskie zespoły, które grają po polsku i też mają komplety...
Maks: Właśnie chodzi mi o to, że to się zmieniło, że kiedyś tylko zespoły grające po polsku odnosiły większe, krajowe sukcesy, a teraz to się wyrównało.
Zgadzacie się w kwestii kompozycji utworów?
Stefan: Moment nagrania płyty stał się punktem granicznym. Od stycznia mieliśmy straszny problem ze zrobieniem nowego materiału, była to kwestia tego, że bardzo czekaliśmy na tę plytę
i chcieliśmy posłuchać już tych utworów. Z drugiej strony ta cała praca, którą włożyliśmy w powstanie pierwszej płyty, przerodziła się w ogromne oczekiwanie. Kiedy dostaliśmy materiał finalnie do ręki, pojawiły się pierwsze nowe piosenki. Był to moment oczyszczenia. Odpowiadając stricte na pytanie – tak. Jesteśmy w stanie skonsolidować nasze mózgi, w taki sposób, że to działa we czwórkę. To nie jest tak, że kończymy numer, dwie osoby są zachwycone, jedna mówi „ja pier****, co to za szajs”, a czwarta ma nijaki stosunek, ale może zagrać. Jak coś gramy, to nam się to podoba.
Jest coś, co byście teraz zmienili?
Artur: To jest pytanie, które zawsze chciałem usłyszeć w wywiadzie, na które zawsze chciałem odpowiedzieć, i na które zawsze odpowiadały moje ulubione zespoły! Ta płyta jest zajebista, bo jest niedopracowana. Byliśmy przygotowani do nagrania, ale ta płyta ma dużo luk, ma dużo wyjebek, błędów technicznych i to słychać, że czasem się coś rozjedzie. Najlepszym atutem tego jest to, że pod płytą podpisany jest Marcin Bors i jakby chciał, to zrobiłby to wszystko, wyrównał i sprawił, by brzmiało to sterylnie, ale mnie się wydaje, że jego zamysłem było wyodrębnienie tej średniości.
To znaczy?
Maks: Zrobił z naszej słabości atut...
Artur: Nie do końca. Nawet nie chodzi o atut, on tę średniość wyciągnął. Słychać to. Ta średniość jest w jakiś sposób nieprzeciętna. Płyta wydana profesjonalnie, w najlepszym studiu, z najlepszym producentem, ale ma jakieś wyjebki i to jest pewnego rodzaju urokliwe. Marcin tę niedoskonałość uwypuklił, my to słyszmy. To nas wkurzało na początku, ale tak naprawdę mieliśmy trzy dni, żeby nagrać tę płytę. Tam nie oszustw produkcyjnych, realizacyjnych, w stu procentach autentycznie nagrana płyta.
Maks: Marcin Bors na samym początku powiedział, że cieszy cieszy się, że będzie pracował
z bardzo młodym zespołem, że już trochę jest zmęczony tym, że przyjeżdża do studia z muzykami, którzy grają ok. 30 lat i wszystko musi być perfekcyjnie. Cieszy się, że jest z gówniarzami, którzy na dobrą sprawę są pierwszy raz w studiu i maja inne podejście do muzyki.
Stefan: A mnie zawsze intrygowało, czy zespoły z zagranicy mają takie same dylematy. Słuchają swojej płyty po roku, dwóch czy pięciu latach i mówią sobie „o kurde, mógłbym to zrobić lepiej”. W 15. rocznicę wydania „OK Computer” Radiohead, czytałem wywiad z Colinem Greenwoodem, czyli basistą Radiohead i dziennikarz mówi, że spotykamy się w 15. rocznicę tej legendarnej płyty, że to symbol lat '90 i mu tak wlewa, i wlewa... A Greenwood odpowiada, że ta płyta jest totalnie źle zrobiona, że jest niedoskonała, jest fatalna. To byśmy poprawili i tamto... Więc ulżyło mi bardzo, kiedy to przeczytałem.
To może na koniec przyznajcie się, jaki jest Wasz ulubiony numer z płyty.
Stefan: Otwierajacy (przyp. red. „Another Slowly Leaves”)
Maks: „Petty Fame”
Artur: „Another Slowly Leaves”, a ulubiona piosenka Piotra to „In My Arms”.