"Muzyka to przede wszystkim emocje"
Tomek Makowiecki
| Karolina Bachorowicz
Tomek Makowiecki ? tej postaci nie da się zaszufladkować. Ten zdolny artysta to nie tylko kompozytor i twórca tekstów piosenek, ale również producent, mający w swoim muzycznym dorobku przygodę z synthpopem, na co doskonałym dowodem jest nietuzinkowy album ?Moizm?. Poznańskie ?Oczy? dostąpiły zaszczytu zatopienia się w dobrej zabawie, jaką zafundował Tomek Makowiecki serwując mieszankę elektronicznych utworów, prosto zza dj-skich decków.
W nawiązaniu do wywiadu dla Radia Czwórka, w którym przyznałeś, że w muzyce najważniejsza jest prawda, chciałabym zapytać – Co w takim razie oznacza dla Ciebie fałsz? Jak go rozumiesz?
Moim zdaniem prawda jest wyczuwalna, jeśli chodzi o muzykę. Słucham dużo muzyki, ale uważam że prawda w żadnym stopniu nie jest policzalna. Mam wrażenie, że jeśli cokolwiek w przekazie muzycznym i tekstowym się nie zgadza, to ta muzyka jest wtedy – przynajmniej dla mnie, obojętna. Tak jak wyczuwam ludzkie intencje rozmawiając z kimś, to po prostu wiem, że dana osoba ma dobre intencje lub ich nie ma. Słuchając muzyki, bardzo wiele rzeczy analizuje w kontekście takim, że również sam ją tworzę. To przede wszystkim są emocje. Dla mnie muzyka jest jednym z przekaźników emocji i albo się te emocje wyczuwa, albo po prostu ich się nie łapie.
Czy to nie jest trochę tak, że wtedy odbiorca muzyki jest zdany bardziej na własną intuicję i to od niego zależy czy uda mu się odkryć fałsz, który funduje mu artysta?
Tak jest zawsze. Ja nie podejrzewam nikogo, że ktoś robi muzykę chociażby dla takiego celu, jakim jest zarobienie mnóstwa pieniędzy, albo po to, żeby wyrywać laski na swoją muzę. Dla mnie najważniejsza jest prawda muzyczna bez względu na gatunek muzyczny.
Sądzisz, że każdy artysta na początku swojej muzycznej przygody może sobie pozwolić na to, aby w pełni ujawnić swoje prawdziwe intencje i emocje? Czy czasami trzeba poświęcić się dla „chwilowego mainstreamu”, który nie zawsze jest zgodny z wrażliwością muzyczną artysty po to, aby osiągnąć taki poziom popularności, który będzie stwarzał strefę komfortu, w której może na maksa się otworzyć?
Nawiązujesz do mojej drogi twórczości. To jest tak, że ja przeszedłem dość długą drogę aby dojść do momentu, w którym obecnie się znalazłem. Zajmuję się muzyką od liceum, tak na poważnie. Pamiętam, że w pierwszej klasie liceum podjąłem świadomą decyzję, że to jest to, co chcę robić. Byłem tego pewien. Od zawsze, kiedy pamiętam, spotykając się z kumplami ze szkoły snułem plany co będziemy robić w przyszłości. Mam wrażenie, że zawsze miałem ten plan sprecyzowany, nawet z tego powodu rzuciłem studia. Stwierdziłem, że szkoda mi czasu na to, że chce zajmować się muzyką na poważnie i chcę to robić dając z siebie sto procent. Taką decyzję podjąłem, ale po drodze miałem również sytuację, gdzie trafiłem do Talent Show. Mam ogromny sentyment do tamtego czasu, miałem wtedy jakieś 18-19 lat, więc w zasadzie jest to taki okres gdzie człowiek jeszcze nie jest w pełni uformowany. Dla mnie to ciągły proces tworzenia i uczenia się samego siebie. Mam to szczęście, że poznałem w swoim życiu mnóstwo fantastycznych ludzi.
Współpracowałeś z takimi artystami jak chociażby „No! No! No!”. Do czego w Twojej karierze przyczyniło się te doświadczenie? Jak się czułeś w tamtym okresie?
Bardzo dużo mnie to nauczyło, w takim kontekście, że było to dla mnie pewnego rodzaju wyróżnienie. Trafiłem na ludzi, których byłem fanem, na których tekstach się wychowywałem oraz uczyłem pisać się tekstów na bazie właśnie ich tekstów. Potem miała miejsce taka konfrontacja, gdzie zacząłem być gościem, który faktycznie gra koncerty i połapałem się, że mamy podobny język, że słuchamy tych samych płyt, że rozmawia się nam, pomimo różnicy wieku, naprawdę dobrze.
Różnica wieku zaciera się w momencie kiedy spotykają się ludzie o podobnej wrażliwości muzycznej.
Tak. Spędziliśmy ze sobą wiele czasu, bardzo twórczego, gdzie było to dla mnie super doświadczenie. Pracując z Przemkiem i z Wojtkiem miałem okazję zobaczyć ich przez pryzmat doświadczenia i lat, tego co wspólnie przeżyli ze sobą, tego że się dogadują, że czasem pojawiają się jakieś problemy, że to wcale nie jest sielanka, jakby się mogło wydawać. Zrobienie płyty było dla mnie ogromnym krokiem do przodu, dla mnie to był czas, w którym nauczyłem się produkcji muzyki. Zaraziłem się sympatią do syntezatorów i klawiszy. Spędziliśmy mnóstwo czasu w studio, we Wrocławiu z Marcinem Bossem, gdzie Marcin okazał się zajebistym gościem, który lubi dzielić się swoją wiedzą. Była to duża lekcja, która pozwoliła mi podjąć taką decyzję, że sam mogę zająć się produkcją muzyczną.
Czy czułeś, że potrzebujesz wsparcia i motywacji od ludzi dzięki którym zdobyłeś tyle doświadczenia? Czy otrzymałeś je na tamtym etapie twórczości?
Zastanawiam się, czy to ja nie byłem większym motywatorem wtedy. To jest tak, że jak pracujesz latami z muzyką, z zespołem, z pisaniem tekstów to jest też tak, że wpadasz z czasem w rutynę. Masz swój system pracy. Ja byłem wtedy nowicjuszem i pewne rzeczy były dla mnie niepojęte, sposób nagrywania, czy sposób w jaki chłopaki pisali teksty. Dla mnie to było ciekawe doświadczenie.
Czy w jakiś sposób cały ten zbiór doświadczeń miał swój oddźwięk w albumie „Moizm”?
Tak, na pewno kilka patentów podchwyciłem i wykorzystałem przy albumie „Moizm”.
Proces tworzenia albumu. Czy nie wygląda podobnie jak z pisaniem książki? Mam tutaj na myśli kompilację Twoich osobistych doświadczeń, muzyki która dojrzewała w Tobie na przestrzeni ostatnich chwil, lat.. Czy to jest owoc, który zebrał te wszystkie chwile w jeden zbiór, składając się na album?
Ta płyta powstawała prawie 3 lata, to było tak, że po wcześniejszym solowym albumie miałem dość długą przerwę, gdzie zrobiłem projekt z No! No! No! i projekt Silver Rocket. Z moim przyjacielem, Danielem Bloomem, graliśmy bardzo dużo koncertów i w pewnym momencie spotkałem się z moimi kolegami, z którymi znam się od dawna, gdzie nie widzieliśmy się trzy lata i uznaliśmy że powinniśmy coś razem stworzyć.
Czy nie obawiałeś się, że po tak długim czasie zaniknie spoiwo do wspólnego tworzenia, że coś zdążyło Was poróżnić?
Nie, to było właśnie coś takiego, co odrodziło się na nowo. Spotkaliśmy się, wyjechaliśmy na dwa tygodnie za miasto, rozstawiliśmy sprzęt i spędziliśmy ze sobą bardzo intensywny czas, jeśli chodzi o granie. To był dla mnie taki impuls, gdzie po raz pierwszy pomyślałem, ze robię coś zajebistego. Nie miałam wcześniej takiego poczucia. Wtedy mój zespół stał się takim organizmem, który był pewny tego, że może wspólnie wiele osiągnąć. Coś naprawdę wyjątkowego. Ostatniego dnia rozpaliliśmy ognisko i nagraliśmy 20 godzin muzyki. Pojawiło się pytanie „Co dalej?”. Pojechaliśmy tam bez konkretnego założenia, był to luźny, pełen improwizacji wyjazd. Cały materiał zabrałem do domu, wybraliśmy najlepsze fragmenty, które zaczęliśmy opracowywać i to był moment, w którym wspólna praca troszkę się rozjechała. Ostateczny finał był taki, że chyba nigdy nie miałem poczucia takiego zadowolenia z tego, co robiłem.
Wniosek nasuwa się prosty, czasami spontaniczne decyzje potrafią przynieść lepszy efekt pracy niż podchodzenie do pracy z konkretnymi zamiarami.
Teraz był taki okres, że zakończyliśmy chwilowo koncertowanie a ja od miesiąca siedzę nad nowym materiałem. Siedzimy we dwójkę z moim kolegą z zespołu, Kubą, który jest perkusistą. Robimy coś nowego. To są rzeczy bardzo intuicyjne. Nie zastanawiamy się, nie analizujemy, nie planujemy tego, jaką to formę ostatecznie przybierze. Są takie momenty, gdzie czasami nic nie wychodzi.
Jak myślisz, z czego to wynika?
Z tego co się dzieje wokół mnie, w życiu. Z tego, że mam dwójkę dzieci i mnóstwo rzeczy na głowie. Fajnie jest stawiać sobie jakieś założenia, chociaż czasami oznacza to ograniczenia. Mam coś takiego, że wtedy pojawia się mnóstwo problemów, analizowania, wychodzę z założenia że wszystko ma swój czas. Jeżeli coś nie idzie po mojej myśli, to po prostu odpuszczam.
Pharrell Williams, tworząc swój ostatni album był pełen rezygnacji i wątpliwości czy jest to odpowiedni czas na nagrywanie albumu. Obawiał się, że jego twórczość zmierza ku końcowi. Jednak pojawiła się sytuacja, gdzie w swoim pokoju zaczął spontanicznie klaskać w dłonie wraz z żoną i tak powstał pomysł do słynnego kawałka „Happy”. Jak widać, pomysł może pojawić się zupełnie nieoczekiwanie, przy czym może być totalnie banalny.
To prawda.
Dziś występujesz pod nieco inną odsłoną niż dotychczas. Grasz dj seta. Skąd ten pomysł?
Powiem Ci szczerze, że miałem okazje zagrać kilka dj setów, choć uważam, że to dużo powiedziane. Po prostu gram numery, które sam lubię, przy których dobrze się bawię. Dla mnie jest to dość mocno inspirujące, bardzo lubię obserwować ludzi i to w jaki sposób muzyka na nich wpływa. Dlatego jest to inspirujące, bo widzę jak bardzo ludzie potrzebują rytmu, muzyki przy której można potańczyć, pobudzić się. Nie ukrywam, że to, iż miałem przyjemność zagrać dj sety, to również wpłynęło na mój proces twórczy. Nie ukrywam, że jest to też pewnego rodzaju forma zarabiania pieniędzy, która pozwoli mi na kontynuację pracy nad płytą.
Jak poprzednie utwory się sprawdzały się na parkiecie i czego oczekujesz dzisiaj?
Na pewno dobrej zabawy.
Kim jest Tomek Makowiecki na co dzień?
Mężem, ojcem, wariatem, leniem, melancholikiem, kimkolwiek chcę być.